Pierwszy przystanek w Chinach był dobrym wyborem – Szanghaj jest zarówno bardzo chiński, jak i bardzo jak na Chiny nietypowy. Zatrzymaliśmy się niedaleko People’s Square, w centrum Szanghaju (o ile można powiedzieć, że miasto ma jedno, sprecyzowane centrum). Pierwsze co rzuciło nam się w oczy, to przystępne ceny owoców i warzyw i niestety gburowatość Chińczyków. To zapewne przez kontrast z Japonią, ale kontrast drastyczny.
Nasze poznawanie Szanghaju zaczęliśmy od spacerowania po okolicy. Pierwsze kroki skierowaliśmy na Bund, nadrzeczny deptak wieńczący dawną francuską dzielnicę. Architektura – hotele, banki, prywatne rezydencji międzynarodowej finansjery z lat 30-tych nie zrobiły na nas oszałamiającego wrażenia. Ok, mają na pewno wspaniałe wnętrza w stylu art deco, ale sama architektura to coś co z łatwością spotkamy w Paryżu, czy innych europejskich stolicach. Choć mam wrażenie, że na wygląd tych musiał mieć wpływ późniejszy styl socrealistyczny. Są jakieś takie zbyt klockowate. Za to po drugiej stronie rzeki rozciąga się widok na Pudong- drugie oblicze miasta. Wieżowce, biurowce, kompleksy biznesowe. Choć my za miastami nie przepadamy, trzeba przyznać, że Pudong robi wrażenie i jest genialną nowoczesną przeciwwagą dla dzielnicy francuskiej, trochę zaniedbanych uliczek wokół People’s Square i starego miasta.
Skoro o starym mieście, był piątek, wczesne popołudnie i od razu uderzyło nas coś, co będzie nam towarzyszyć do końca podróży w Chinach- dzikie tłumy Chińczyków. Chińczycy mają teraz wakacje, a że są najliczniejszym narodem świata, gdy zaczynają się przemieszczać, natychmiast powstaje zator. Bez żartów. Nie tylko utrudnia to proste przemieszczanie się po turystycznych atrakcjach, ale też powoduje problemy logistyczne. Okazuje się, że po raz pierwszy podróżując, mamy problemy z dostaniem biletów na pociągi, autobusy. Hostele są pełne, a ceny w stosunku do tych podawanych w Lonely Planet z 2009 roku są średnio 30% wyższe.
Ale wróćmy do starego miasta: Temple of the Town Gods, ogrody Yuyuan i pobliski bazar to szlak naszego spaceru. Mnie zachwyciła architektura, od razu widać, że Japończycy wzorowali się na Chińczykach w okresie swej największej świetności. No i sklepy z popularnym tu jadeitem. To tu zrobiłam pierwsze kolczykowe zakupy
Kolejny dzień spędziliśmy na Expo, ale o tym w następnym poście. Warto jednak jeszcze wspomnieć Pudong. Po całym dniu spacerów, 13 godzinach na Expo, kolejnego dnia potrzebowaliśmy wypoczynku. Ale był to nasz ostatni dzień w Szanghaju, więc trzeba było się ruszyć przyjrzeć się z bliska tym osławionym wieżowcom. Wjazd na taras widokowy najwyższego obecnie budynku Szanghaju: Szanghai World Financial Center kosztowałby nas 160 zł, tyle co Expo, więc wybraliśmy nieco niższy Jinmao Tower. Widoki ok, choć zza szyby to zawsze nie to samo. Ciekawy natomiast był widok najwyższego lobby hotelowego świata. Hotel Hyatt znajduje się na piętrach 55-88 wieży Jinmao i aż dziw, że nie przyciąga zamożnych samobójców. Skoro mowa o wieżowcach, to trzeba przyznać, że nasz zachwyt nad obecnym Pudongiem, ukróciły wizualizacje nowej budowli, którą budują właśnie tuż obok Jinmao i Shanghai World Financial Center. Będzie sporo wyższa od obecnych, a kształtem ma przypominać futurystyczny zawijany naleśnik.
Szanghaj żegnał nas nocnym, zapierającym dech w piersiach widokiem rozświetlonego Pudongu. Z kolei krótki rejs przez rzekę otworzył przed nami feerię świateł Bundu. Nie wiem nawet, czy Szanghaj nie jest bardziej urokliwy nocą. W każdym razie dla nas było to ładne pożegnanie.