Kioto było ostatnim przystankiem na naszej trasie podróży przez Japonię. I na szczęście zaplanowaliśmy tam 3 dni „postoju”. „Postój” to nienajlepsze słowo, bo 3 dni wśród atrakcji miasta przypominały raczej slalom. Słysząc o świątyniach dawnej stolicy cesarstwa i siedziby dworu, nie przypuszczaliśmy, że może być ich tak wiele i do tego rozrzuconych po okolicznych wzgórzach. I że wiele z nich będzie od nas wymagało ponad godziny na dotarcie, czasem kilku godzin wspinaczki, długich marszy i wiele cierpliwości, bo upał zaczął nam doskwierać. Było około 35° C, słońce prażyło, a po kilku godzinach pracy nasze nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Wystąpił pierwszy wakacyjny kryzys, ale na szczęście Kioto miało nas czym zaskoczyć.
Po pierwsze różnorodność, nigdzie wcześniej nie spotkaliśmy tak różnorodnych w stylu architektonicznym i zastosowaniu świątyń. Np. Inari Taisha to ciąg bram Tori wijących się wśród wzgórz na długości 4 km. Jak sprytnie podpatrzyliśmy, Tori można sobie wykupić (cena zależy od wielkości i lokalizacji na terenie świątyni) i postawić zapewne w jakiejś zbożnej intencji. (Rozważaliśmy zakończenie podróży i kupno Tori. Tylko nie mieliśmy pewności, czy pozwolą nam wygrawerować inskrypcje po polsku, a tak po japońsku to głupio nie wiedzieć nawet, co się wypisuje dla potomnych.) Dlatego jedne z bram są intensywnie pomarańczowe, te świeżo postawione, a inne są już mocno nadgryzione (dosłownie) zębem czasu.
Ginkakuji Temple to z kolei skromna świątynia, dawna rezydencja oficjela, położona w przepięknym ogrodzie. W pamięci zapadną też Złoty Pawilon w świątyni Kinkaku, bambusowy las na tyłach światyni Tenryuji i kolorowa Heian Temple, zbudowana w połowie XIX wieku jako miniatura pałacu cesarskiego z okresu Heian. Wymieniamy jedynie połowę z kompleksów, które odwiedziliśmy, a zaledwie kilka procent tych, które można zobaczyć wokół Kioto. Łatwo więc sobie wyobrazić, że Kioto to raj dla historyków Japonii.
Ale o dziwo nie tylko. Dla nas to chyba też jedyne miejsce, gdzie można było posmakować autentycznej atmosfery dawnej Japonii: mnóstwo doskonale zachowanych uliczek, klimatycznych nadrzecznych knajpek, dzielnica gejsz Gion, w sercu której mieszkaliśmy i przepiękna klimatyczna uliczka Shinbashi, gdzie nad rzeką wśród płaczących wierzb przez okna można było podglądać gejsze serwujące herbatę gościom. Co do gejsz, to też warto wspomnieć, że Shinbashi to jedyne swego rodzaju miejsce, gdzie popołudniu można spotkać spieszące się na spotkania wystrojone gejsze lub ich uczennice maiku. I my mieliśmy to szczęście – nawet dwukrotnie! Swoją drogą to niesamowite, jak one wytrzymują w tych wymyślnych upięciach, grubej warstwie białego makijażu i japonkach wysokości co najmniej 12-15 cm.
Widok spacerującej tuż obok gejszy jest przeżyciem, ale Kioto zaskoczyło nas też największą liczbą współczesnych Japonek ubranych w tradycyjne kimona. Tylu piękne ubranych Japonek i Japończyków jak dotąd nie widzieliśmy. Tradycyjny strój, mocny makijaż i starannie upięta fryzura to widać ich sposób na zwiedzanie świątyń (większość z nich to japońscy turyści). Czego to ludzie nie zrobią, by strzelić dobrą fotkę Coś na ten temat wiemy, przez te ostatnie dni, zrobiliśmy dużo za dużo zdjęć.
Comments