Wikipedia mówi, że pierwsi mieszkańcy Fidżi to przybysze z południowo-wschodniej Azji, którzy dotarli na wyspy w XVI wieku. Mnie jednak ta wersja zupełnie nie przekonuje, bo Fidżyjczycy niczym Azjatów nie przypominają. Wyglądem zdecydowanie bardziej przypominają Aborygenów, mieszkańców Papui Nowej Gwinei (chyba że z tej części Azji), czy Polinezji Francuskiej. Temperamentem zaś, no cóż tu trudno wskazać jedną nację… Bo Fidżyjczycy są naprawdę wyjątkowi. Jowialni, serdeczni, bardzo otwarci, ale też dalecy od przesadnej grzeczności. Po prostu są jacy są i nikomu nic do tego. Biorąc pod uwagę ich dość buńczuczną przeszłość: zażarte walki między wyspami, niezbyt przyjazne powitanie europejskich marynarzy (kilkoro skończyło w ich garnkach), życie na niezbyt przyjaznej uprawom ziemi i lata podległości Brytyjczykom (niepodległość odzyskali dopiero 10 października 1970 roku), powinni zapewne być bardziej surowi w obejściu. Ale nie są, są za to wiecznie uśmiechnięci, spokojni, czasem nawet ospali (zwłaszcza w niedzielę). Choć to akurat może być wynikiem zbyt dużych ilości wypitej kavy

Do dziś na wyspach kultywuje się wiele dawnych tradycji. Jedną z nich jest właśnie rytuał picia napoju wykonanego ze sproszkowanego korzenia  o nazwie kava. Kavę pije się zazwyczaj na powitanie nowych przybyszy, a że korzeń ma działanie naturalnego leku uspokajającego, łagodzi obyczaje, a już na pewno wszelkie zapędy do zaciągania nowoprzybyłych gości do wielkiego kotła :) Podobno najbardziej popularny w Nowej Zelandii środek nasenny to nic innego jak sproszkowana kava.

Innym wciąż żywym rytuałem w wyspiarskich wioskach jest obowiązek przekazania wodzowi wioski wkupiennego prezentu nazywanego: sevu sevu (najbezpieczniej było po prostu przynosić korzenie kavy). Tak więc i my w trakcie naszych wizyt odwiedzaliśmy wodza z małym podarunkiem. Przy tak doniosłej okazji nie mogłam sobie odmówić zdjęcia z wodzem.

Spotkanie wodzów...

Jak widać na zdjęciu, wódz to zazwyczaj potężnej postury (w tym przypadku i o potężnych piersiach) mężczyzna, który cieszy się dużym poszanowaniem, a w plemiennej hierarchii  zajmuje szczególne miejsce. Do tego stopnia, że nikomu poza nim nie wolno w wiosce nosić nakrycia głowy i każdy musi zakryć kolana (najlepiej kupionym właśnie sarongiem). To także wódz zazwyczaj inicjuje tradycyjny taniec powitalny Meke, który mieliśmy okazję kilkakrotnie zobaczyć. Tak, tak ci panowie w słomianych sukienkach to właśnie mieszkańcy pobliskich wiosek, którzy odgrywali taniec wojowników. W trakcie ceremonii Meke zazwyczaj odgrywa się też taniec powitalny, a czasem, angażując w to także turystów, po prostu podryguje się w rytm radosnej muzyki.

Ceremonia Meke

Trzeba przyznać, że muzykalność to mocna strona chyba każdego z Fidżijczyków. Jedną z przemiłych tradycji na wyspach jest obowiązkowe powitanie i pożegnanie każdego z przypływających łódką turystów śpiewem z akompaniamentem gitary, lub jej mniejszej wersji (no nie wiem, jak ten mały instrumencik się nazywa). Wygląda to tak, że pałęsający się akurat w okolicach plaży personel zbiera się i zaczyna śpiewać pieśń powitalną: Bula Maleya, zakończoną radosnym okrzykiem BULA (witaj). Gdy tylko ktoś odjeżdża, ten sam rytuał powtarza się z pieśnią pożegnalną: Isa Lei. Tak bardzo przywykliśmy do tych pieśni i wdzięcznego głosu Fidżijczyków, że pierwsze kroki w Nadi skierowaliśmy do sklepu muzycznego, by kupić płytkę z tą muzyką. Profesjonalni muzycy jednak oscylowali jakoś zbyt blisko disco polo, więc w pamięci zachowamy te ‘nieprofesjonalne głosy’.

Wspomniane BULA i WINAKA (dziękuję) będą nam towarzyszyć do końca pobytu na Fidżi. W trakcie każdej wizyty w wiosce witali nas nimi duzi i mali. I o dziwo nikt nie prosił o cukierki, albo inne wynagrodzenie za możliwość stąpania po ich ziemi. A sytuacja większości wiosek na wyspach jest mało radosna. Większość z nich jest do połowy opustoszała. Niemal cała męska populacja w poszukiwaniu pracy przeniosła się na dwie największe wyspy Viti Levu i Vanua Levu. W wioskach zostały głównie kobiety, dzieci i potężni wodzowie. Gdzie będzie im lepiej, jak nie we własnej wiosce?

Każdy wódz, ale nie tylko, obowiązkowo musi mieć w domu Tabuę- wyszlifowany prehistoryczny ząb walenia. Jak tam z jego prehistorycznością trudno nam było ocenić, ale ogromny ząb zawieszony tryumfalnie w salonie mogliśmy oglądać u jednego z naszych gospodarzy. Dawniej wierzono, że w tabui zamieszkiwały duchy przodków. Z czasem tabua stała się rzadkim i bardzo poszukiwanym sevusevu, gwarantującym sukces negocjacji. Dziś podarowuje się ją m.in. w trakcie zaręczyn, jako symbol połączenia dwóch rodzin.

Tabua - ząb wieloryba

Choć elementy dawnych wierzeń są wciąż u Fidżijczyków obecne, trzeba wspomnieć, że 52% społeczeństwa to chrześcijanie. Zaledwie albo aż 52%. Te 52% to jednak niemal cała rdzenna populacja Fidżi. Większość z nich to Metodyści, około 9% to Katolicy. W każdej wiosce jest 1 lub 2 kościółki i trzeba przyznać, że Fidżijczycy potrafią chwalić Boga, zwłaszcza śpiewem. Ale nie tylko, to jedna z niewielu nacji, która należycie dzień święty święci: większość przesypia go, leżąc pokotem pod zadaszeniami w różnych częściach wioski. Poza tym w niedzielę w resortach wiele rzeczy się nie odbywa (np. powitanie), po prostu pracownicy mają od wszystkiego co zbędne wolne.

52% to chrześcijanie, jakiego więc wyznania jest pozostała część populacji? A więc co ciekawe 48% populacji to Hindusi- w związku z tym pozostałe wyznania to Hinduizm i Islam. Skąd wzięło się tam tylu Hindusów? W 1878 roku Anglicy rozpoczęli program sprowadzający Hindusów do pracy na plantacjach. Program trwał zaledwie 20 lat. Mieli zostać na 5 lat, zostali na wieki i zasiedlili niemal w całości 2 główne wyspy. Swoją drogą to jedna z refleksji całego wyjazdu: Hindusi są wszędzie! No cóż nie oni jedni zakochali się w wyspach :)