O stolicy tanga, pysznych lodów i włoskiej kawy można by pisać godzinami. Można by, ale… Po pierwsze my w trakcie tej podróży odwykliśmy już od wielkich miast i dużymi aglomeracjami, nawet tak malowniczych jak Buenos Aires, coraz trudniej nam się cieszyć. Po tylu tygodniach spędzonych z dala od cywilizacji, w surowych górach Patagonii, na bezludnej północy Chile, czy wśród bezdroży Nowej Zelandii widok z lotu ptaka na połyskujące tysiącem świateł Buenos Aires trochę nas przeraził. Czegoś takiego nie widzieliśmy prze ostatnie 3 miesiące. Po wyjściu z samolotu stało się też jasne, że tak gorącym, dusznym powietrzem także dawno już nie oddychaliśmy.
Była w końcu połowa marca, koniec tutejszego dusznawego i mokrawego lata. Poza pogodą od razu uderzyła nas atmosfera miasta. Stało się jasne, że znaleźliśmy się w samym sercu wiernie śledzącego europejskie trendy miasta. Bo i też do Europy Porteños wyjątkowo blisko. Większość mieszkańców Buenos Aires ma bowiem europejskie korzenie: włoskie lub hiszpańskie. Na ulicach spotkać też można potomków Portugalczyków, Niemców, Francuzów, czy Chorwatów. A nawet Polaków. Największa polonia w Ameryce Południowej mieszka właśnie w Buenos. I trzeba przyznać, że to mieszanie się genów wyszło Porteños na dobre, bo w żadnym zakątku świata nie widzieliśmy jeszcze tylu atrakcyjnych ludzi, zwłaszcza kobiet. Ulicami Buenos przechadzają się śledzące najnowsze trendy mody piękne, długonogie Argentynki. Raj dla łowców modelek.
No ale my nie przyjechaliśmy z misją znalezienie nowej top, a raczej, jak to zwykle bywa przed kolejnym etapem podróży, z zamiarem załatwienia kilku spraw, zrobienia przedwyjazdowych zakupów. Po całym dniu biegania wzdłuż zatłoczonej Calle Florida i uliczkach Recolety daliśmy jednak za wygraną. Buenos Aires tanie nie jest, do tego znalezienie dokładnie tego, czego się szuka w turystycznym centrum miasta graniczy z cudem. Uspokoiliśmy więc nadwyrężone nerwy w trakcie koncertu muzyki filmowej w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Buenos Aires, który odbywał się akurat pod gołym niebem Placu San Martin i wróciliśmy do domu, obiecując sobie, że kolejne dni będą bardziej produktywne.
I były. Po pierwsze udało nam się odwiedzić słynny cmentarz La Recoleta, który poprzedniego dnia zamknięto nam dosłownie przed nosem. La Recoleta to miejsce spoczynku argentyńskich elit. Znaleźć tu można grobowce narodowych bohaterów, pisarzy, dawnych prezydentów, a także po prostu sławnych i bogatych. To tu spoczywa m. in. Evita. Ale także cała rzesza biedaków, których groby zdewastowano, uczyniwszy z nich przytulną melinkę na zimniejsze dni. Zszokowało nas, jak wiele grobowców jest otwartych, gdzieniegdzie walają się puste butelki wina, niedopałki papierosów, a okazjonalnie z grobu wystaje jakaś zagubiona kość. Makabra.
No ale nie wszystkie zakątki Buenos Aires będę się nam tak posępnie kojarzyć. A już na pewno nie będzie jednym z nich kolorowa dzielnica La Boca i jej główna uliczka Caminito. Ta dawna dzielnica biedoty, zwłaszcza najmujących się do pracy w rzeźniach i magazynach imigrantów, to dziś tętniący życiem jarmark. Jarmark z jego feerią kolorów, ale także tanią rozrywką i typowym turystycznym badziewiem: komercyjnymi pokazami tanga i pozującymi do zdjęć gaucho. Okolica La Boci zaś niewiele się przez ostatnie 100 lat zmieniła. Wciąż żyje tu biedota, a zboczenie z głównych turystycznych arterii grozi utratą aparatu lub zęba (to pierwsze przytrafiło się z resztą dwójce poznanych przez nas w Boliwii Polaków).
I choć drogę do La Boci pokonaliśmy pieszo, przezornie wrócić postanowiliśmy już autobusem. A ten wysadził nas w samym sercu niedzielnego Jarmarku San Telmo. Można by rzec, że San Telmo to nasza baza w Buenos Aires. To tu już dwukrotnie się zatrzymaliśmy w trakcie każdego z naszych pobytów w argentyńskiej stolicy. Mimo to w gwarze niedzielnego targu trudno jest rozpoznać naszą spokojną, cichą dzielnicę. Sprzedawcy przekrzykują się nad swoimi głowami, kupujący głośno targują się o niższą cenę, a w tle słychać akompaniament sprzedających płyty tango kwartetów i sekstetów. Nad całością króluje żółta wieża kościoła Nuestra Señora de Belén. Do tego ogrzewające promienie słońca i zapach ciepłych strudli z jabłkiem roznoszony przez ulicznych sprzedawców i aż żal, czegoś nie kupić. My targ opuściliśmy jako dumni posiadacze m.in. noża gaucho z rękojeścią z pazura ñandu. A dla wszystkich zmęczonych zakupami turystów, San Telmo oferuje błogi wypoczynek przy pysznym lunchu w jednej z tysiąca małych, klimatycznych knajpek, którymi usłane są brukowane ulice dawnej dzielnicy arystokracji.
No właśnie dawnej, bo dziś San Telmo to raczej siedziba argentyńskiej bohemy. To tu na każdym kroku znaleźć można klub tango umiejscowiony w piwnicy postkolonialnej kamienicy. Bo pięknych, choć starzejących się budowli tu co niemiara. Są pozostałością po nobliwej przeszłości San Telmo. Dawniej arystokratyczna dzielnica opustoszała w 1871 roku, gdy w wyniku wybuchu epidemii żółtej gorączki elity Buenos Aires przeniosły się na północ do dzisiejszej dzielnicy Recoleta. Recoleta to do dziś siedziba argentyńskich elit, eleganckie kamienice przeplatają się tu z butikami Louis Vuitton i Prady. A gdzieniegdzie pojawiają się ekskluzywne lodziarnie. W jednej z nich: Una Altra Voltra skosztowaliśmy pysznych argentyńskich lodów. Smak był iście arystokratyczny, ceny niestety też.
Oczywiście w Buenos Aires jest jeszcze wiele innych malowniczych i historycznych zakątków, przez które przemknęliśmy w pośpiechu, takich jak np. centralnie położony Plaza de Mayo. To tu w kwietniu 1977 roku po raz pierwszy zgromadziły się Matki z Placu Majowego. W akcie desperacji przeciwko rządzącej wówczas juncie, domagały się jakiejkolwiek informacji na temat swych zaginionych dzieci i mężów. Dziś to już legendarna, opozycyjna organizacja. Z resztą w niedawnym numerze Polityki można znaleźć całkiem interesujący artykuł na ich temat. Dla chętnych: Matki z Placu Majowego w Polityce. Przy odrobinie szczęścia można je jeszcze dziś spotkać, jak przemaszerowują się wzdłuż Plaza de Mayo w każdy czwartek o 3.30 po południu.
My przez Plac przemknęliśmy w piątek. No nic, spóźniliśmy się. Nie udało nam się też wybrać na żaden z pokazów tanga. Wstyd się przyznać przed naszymi wspaniałymi przedślubnymi nauczycielami tanga: Pauliną i Jankiem. Ale na swoje usprawiedliwienie musimy powiedzieć, że wszechobecne uliczne show, przechadzające się alejami pary pozujące do zdjęć napawają odrobinę zniesmaczeniem. Taka turystyczna masówka, która odrzuca. Kolejnym razem przydaliby się nam profesjonalni przewodnicy. Ale już w niedzielę wylatywaliśmy do Kapsztadu. Wszystkie niespełnione plany i zamiary zostawiliśmy więc za sobą. Myślami byliśmy już bowiem jedną stopą w Afryce!
San Telmo i La Boca
Cmentarz La Recoleta
Comments