Długie nocne rozmowy przy ogniskach, nieziemskie zachody słońca na sawannie z perspektywy ”spod akacjowego drzewa”, oglądane w zupełnej ciszy wschody słońca, nocne odgłosy przebywających gdzieś w pobliżu zwierząt: porykiwania lwów, wycie szakali, wylegujący się nad basenem naszego kempingu krokodyl, czy stado 25 słoni, które skubie sobie gałązki drzew za płotem 3 metry od nas. Z tym wszystkim będą nam się kojarzyć Namibia i Botswana – ale po kolei.
Pierwszy raz kempingowaliśmy na dziko u stóp gór Spitzkoppe. Te charakterystyczne ognisto-pomarańczowe granitowe masywy wyrastają z płaskiego jak deska stepu. Porozrzucane po płaskowyżu skały to pozostałości po rozpadzie gigantycznego wulkanu, który eksplodował 100 milionów lat temu. Najwyższy szczyt Spitzkoppe mierzy 1728 metrów – nazywają go Matterhornem Namibii ze względu na charakterystyczną sylwetkę.
Poza nieziemskim położeniem i przyjemnościami skakania po skałach (próbowaliśmy się wspiąć jak najwyżej, by podziwiać zachód słońca znad całej doliny), wieczór spędzony między skałami był niezwykły jeszcze z innego powodu. Byliśmy w najprawdziwszym buszu – bez kibelka, łazienki i campingowego baru. Żadnych wygód, a nam było dobrze jak nigdy przedtem. Wieczorem przy ognisku Chantel opowiada nam anegdoty o uczestnikach poprzednich overlandingów. Jedna z par wybrała się z Kapsztadu do Nairobi w swoją podróż poślubną. Po kilku dniach awantur zamieszkali w oddzielnych namiotach, po kilku kolejnych dniach do ich namiotów wprowadzili się już nowi lokatorzy. Overlanding trwał 2 miesiące, ale żadne z państwa młodych nie chciało zrezygnować. Do kraju wrócili już oddzielnie, za to z nowymi partnerami. Śmiejemy się – jakby nie było, to też nasz podróż poślubna. Na szczęście pozostałe historie miały już lżejszy charakter. Humory dopisywały do tego stopnia, że spora część zdecydowała się kontynuować wieczór, śpiąc razem wokół ogniska, pod gołym niebem. Do rana została zaledwie garstka. Nocą Afryka jest zimna, na pustyni potrafi być nawet lodowata!
Góry Spitzkoppe
Od tej pory z każdym dniem było nam coraz lepiej. Człowiek się wycisza, jest jakiś spokojniejszy, wsłuchuje się w siebie. Cieszą nie tylko widoki za oknem, cholerną radość daje sam fakt bycia w podróży. Kilka dni później dotarliśmy do parku narodowego Etosha na północy Namibii. Choć naszego kempingu w samym sercu parku nie można nazwać rozbijaniem się na dziko (niektóre z wybudowanych na pustkowiu chatek przypominały wille celebrytów), to klimat trwał!
Po kempingu grasowały szakale, ślady ich łapek można było znaleźć rano wokół naszego namiotu. Małe wiewiórki ziemne zdezorientowane wychylały głowy ze swoich norek, tak jakby ze zdziwieniem stwierdzały, że przez przypadek wykopały się w jakimś idiotycznym miejscu, w środku metropolii. Dokoła latało mnóstwo kolorowych ptaków. A wieczorem siadaliśmy wszyscy z piwem wokół oczka wodnego, w zupełnej ciszy, wypatrując przychodzących się tu napoić słoni, czasem kotów. W nocy, gdy cały kemping usypiał, z oddali słychać było porykiwanie lwów.
A za dnia? Wsiadaliśmy w naszą ciężarówkę i wyruszaliśmy piaszczystymi ścieżkami parku, wypatrując hałasujących nocą zwierzaków. Już pierwszego dnia mamy szczęście. Po 10 minutach drogę przecina nam młody lew, kilkaset metrów dalej znajdujemy ciało niedawno upolowanej zebry. Nad padliną żerują szakale, a wokół cierpliwie czeka stadko sępów. Ale nic z tego, po chwili pojawia się nasz lew. Nie bez kozery, nazywają go królem zwierząt. Zadziorne szakale najdłużej nie dają za wygraną, jednak po chwili nawet one rozpierzchają się po okolicy. Następnego dnia znajdziemy już tylko obdarty do ostatniego kawałka mięsa szkielet zebry. Tego dnia zobaczymy jeszcze czarnego nosorożca! A to nie lada wyczyn, ponoć niektórzy rangersi od roku na niego „polują”, bezskutecznie!
Nosorożce dzielą się na białe i czarne. Podział nie ma nic wspólnego z ich namaszczeniem. Oba gatunki są raczej szare. Czarne nosorożce są jednak nieco mniejsze, żyją samotnie. Samice czasem wędrują z małymi, ale nigdy nie tworzą małych podgrupek rodzinnych, co zdarza się nosorożcom białym. Z tego powodu są też bardziej agresywne. Poza tym żyją w gęstym buszu, żywią się liśćmi drzew i krzewów, co tylko dodatkowo utrudnia ich wypatrzenie. Wygląda na to, że mieliśmy szczęście!
Ale kwiecień nie jest najlepszym czasem na „wildlife watching”. Jest tuż po porze deszczowej, całą sawannę porastają bujne trawy, co utrudnia wyglądanie zwierzaków. Poza tym w całym parku tworzą się setki małych oczek wodnych, do wodopoju nigdy nie jest daleko, zwierzęta rozpierzchają się po całym parku, trudniej przewidzieć gdzie będzie można je spotkać. Za to jest to najlepszy czas na podpatrywanie ptaków, szybko się o tym przekonamy. Jest ich mnóstwo i są dosłownie wszędzie, na każdym słupku, każdej uschniętej wystającej w środku stepu gałązce. Największe wrażenie robią bajecznie kolorowe kraski liliowopierśne (lilac-breastedroller), wielgachne sekretarze (secretarybird) z białym pióropuszem na głowie (ponoć jedne z najcięższych lotnych ptaków) i elegancki jastrzębiak ciemny (dark chantinggo shawk). Do tego chłopaki naprawdę znają się na ptakach i widać, że ten temat ich fascynuje, fajnie się podróżuje w towarzystwie takich pasjonatów, którzy godzinami mogą opowiadać o nietypowymi namaszczeniu jakiegoś tam gatunku i ciekawym zachowaniu innego. My też wsiąkamy w ten klimat. Można by powiedzieć, „nasiąkamy” Afryką.
Na koniec pobytu w Etosha mieliśmy jeszcze okazję odwiedzić Niebo. Powiem Wam, że całkiem miło.
Etosha
Znudzeni zdjęciami? Poniżej kilka obrazków spod pędzla henhen z serii „Jeleń na rykowisku”
Comments