Po co odwiedzić Zambię? Można zaciągnąć się do pracy jako wolontariusz w jednym z wielu prywatnych gameparków. Jeśli spodobasz się zamożnym Europejczykom, których będzie obsługiwał, jest nawet szansa na zatrudnienie. Nie za duża, bo chętnych na twoje miejsce dziesiątki, ale zawsze warto spróbować. Przekonał się o tym Niall, któremu zarząd Wildlife Reserve postawił ultimatum: ścina zapuszczane przez 8 lat dredy i wybiera bardziej ‘cywilizowaną’ fryzurę, albo nici ze stażu. Chłopak przez długie dni bił się z myślami. W końcu zdecydował się pozostać wiernym swoim ideałom. Może i został bez pracy, ale za to z czystym sumieniem mógł spoglądać w lustro. Nie pomogło nawet to, że wcześniej świetnie się sprawdził w podobnym rezerwacie w RPA. Widać styl odgrywa w Zambii nieco ważniejszą rolę.
Można też wybrać się na prawdziwy offroad, bo w kraju, gdzie wszystkie drogi prowadzą do Lusaki, poza Lusaką w zasadzie ich nie ma. Amatorzy sportów ekstremalnych mogą się też dać spuścić w Toalecie Diabła (Devils Toilet Bowl). Kuszące? Ponoć to tutaj, w wodach rzeki Zambezi, znajdziecie najbardziej gwałtowny nurt na świecie udostępniony turystom. Nad kanionem wydrążonym przez rzekę można skoczyć na tzw. huśtawce (swing jump), zjechać na linie rozwieszonej nad przepaścią (abseiling), poszybować nad kanionem w 4-osobowym helikopterze lub na paralotni. Słowem, czego tylko głodna mocnych wrażeń dusza zapragnie.
My też znaleźliśmy się w zakurzonym miasteczku Livingstone ze względu na rzekę Zambezi. Cel naszych odwiedzin słychać było już z odległości kilku kilometrów – słynne Wodospady Wiktorii w porze deszczowej.
Wyobraźcie sobie Wisłę w Warszawie. Teraz wyobraźcie sobie, że na chwilę ją zatrzymujemy i przecinamy w poprzek na wysokości Mostu Łazienkowskiego. Koryto rzeki położone na północ od naszego cięcia obniżamy o nieco ponad 100 metrów. Teraz puszczamy naszą rzekę w ruch. Spróbujcie wyobrazić sobie ten widok i towarzyszący mu huk.
Teraz wyobraźcie sobie to samo na rzece 12 razy szerszej. Zambezi w miejscu wodospadów ma 1708 metrów szerokości, a matka natura wykonała na niej cięcie podobne do tego, które my zrobiliśmy na Wiśle. Efekt jest paraliżujący. Nigdy w życiu nie poczuliśmy czegoś tak potężnego.
Prawda jest taka, że wodospadu nie widzieliśmy. Spacerowaliśmy kilkadziesiąt metrów od jego ściany, ale go nie widzieliśmy. Olbrzymia ilość wody spadająca w stumetrową szczelinę tworzy najpotężniejszą chmurę deszczową, jaką można sobie wyobrazić. To ze względu na ten unoszący się na dużą wysokość słup wody miejscowe plemiona Batonga otoczyły Wodospady czcią, nadając im imię Mosi-oa-Tunya – „Chmura, która grzmi„.
Mimo, że wodospadów nie widzieliśmy, mogliśmy je usłyszeć i poczuć. To nam wystarczyło – cieszyliśmy się jak dzieciaki. Co chwila podmuch mocniejszego wiatru chłostał nas wiadrem wody, z nieba lał się deszcz, który zacinał tak mocno, że momentami ciężko było otworzyć oczy i coś z siebie wydusić.
Zapraszamy na nasz krótki film nakręcony niezniszczalnym aparatem wodoodpornym
Comments