Zakładam, że każdy z Was słyszał o smokach z Komodo i nie muszę tłumaczyć, że tak naprawdę nie są to prawdziwe smoki ;) Nie będziemy się rozpisywać o ich pochodzeniu i cechach szczególnych – jak jesteście ciekawi poczytajcie tutaj. Poprzedni post był trochę przydługawy, więc tym razem postaramy się nieco streścić. Odwiedziliśmy dwie wyspy ze smokami: Komodo i Rinca.

KOMODO ISLAND

Wyspa Komodo jest olbrzymia. Żyje na niej około 1300 smoków. Wyspę można eksplorować wyłącznie z lokalnym przewodnikiem. Turyści mają do wyboru trzy różne szlaki: krótki, średni i długi. Prawdopodobieństwo spotkania smoków wzrasta wraz z długością szlaku, chociaż przewodnicy podkreślają, że spotkanie z jaszczurami  nie jest gwarantowane w żadnej opcji.

Wycieczka zaczyna się od opowieści o szwajcarskim turyście Rudolfie, który odłączył się od grupy, żeby zrobić ciekawe zdjęcia. Po nieszczęsnym Rudolfie zostały jedynie kapelusz i aparat. Pozostaje mieć nadzieję, że rodzina odzyskała chociaż aparat i mają kilka dobrych fotek. Pokrzepieni dyscyplinującą opowiastką wyruszyliśmy na długi szlak.

Waran z Komodo

Władze parku dbają o to żeby na wyspie nie zabrakło pożywienia dla rozsławionych jaszczurów. Po drodze co  chwilę mijamy sarny, jelenie, dziki i kuropatwy.  Mijamy także odchody, które składały się z białego proszku (smoki pożerają również kości swoich ofiar), włosów, zębów i pazurów. Po kilkunastu minutach na szlaku zobaczyliśmy pierwszego jaszczura. Majestatycznie maszerował ścieżką kilka metrów przed nami. Trzeba przyznać, że te gady są wyjątkowe i trudno porównać je do innych stworzeń. Szczególne wrażenie robią, gdy są w ruchu – nie zdarza się to często, zazwyczaj leniwie wylegują się w słońcu. Smoki przemieszczają się powoli – dorosły gad może biec zaledwie 12 km/h. Ale nie można o nich powiedzieć, że są wolne – gdy zęby znajdą się w zasięgu ofiary, działają błyskawicznie. Na Komodo zobaczyliśmy jeszcze dwa smoki na szlaku.

Po powrocie do portu okazało się, że największe jaszczury można spotkać przy lokalnej restauracji – mają doskonały węch i, jak już wspominałem, są leniwe i nie gardzą resztkami jedzenia – jak dla mnie, drogie smoki,  to upokarzające.

RINCA ISLAND

Rinca jest znacznie mniejsza od Komodo, a żyje na niej prawie tyle samo smoków co tam, w sumie około 1100. Na świecie wypromowane jest Komodo, ale na miejscu okazuje się, że najlepszym miejscem na obserwowanie wielkich gadów jest właśnie Rinca (swoją drogą część Komodo National Park). Po pierwsze dużo łatwiej jest tu spotkać smoki, po drugie sama wyspa jest zdecydowanie ładniejsza niż Komodo. Jeżeli będziecie musieli kiedyś między nimi wybierać, zdecydowanie polecamy Rinca. Zwiedzanie wyspy wygląda podobnie jak na Komodo – do wyboru kilka szlaków, możliwych do przejścia wyłącznie z lokalnym przewodnikiem zaopatrzonym w drewniane widły.

Już na początku, w miejscowej osadzie widzimy kilka jaszczurów wylegujących się w oczekiwaniu na jakieś ochłapy. Zaraz potem na szlaku mijamy stosy czaszek ofiar olbrzymów. Są wśród nich czaszki małp, saren i dzików. Chwilę później spotykamy też wyżerkę większego kalibru – potężne bawoły.

Bawół

Mijając jednego z nich, Paulina zapytała przewodnika, jak to możliwe, że tak wielkie zwierzę daje się zabić krótkonogiemu jaszczurowi. Usłyszeliśmy, że smoki mają specyficzną strategię polowania na duże zwierzęta. Podczas ataku wystarczy, że gad ugryzie ofiarę tylko raz. W języku znajduje się trucizna, która w bardzo powolny sposób zabija nawet wielkie zwierzęta. Duża rana i krwawienie przyspieszają ten proces. Zwierzęta wielkości bawołów padają martwe po kilku dniach. Co ciekawe smok nie próbuje w tym czasie ponownie atakować ofiary. Po prostu czeka, śledząc słabnące z każdym krokiem zwierzę. Kiedy bawół pada wyczerpany na ziemię, gady zaczynają ucztę.

Kilka minut później na własne oczy ujrzeliśmy, co przewodnik miał na myśli. Gdy zbliżyliśmy się do niewielkiego źródła, przewodnicy kazali się nam zatrzymać, a sami w dużym podnieceniu zaczęli czegoś wypatrywać. Po chwili zaczęli wołać, że mamy wielkie szczęście, że jest mnóstwo krwi i żebyśmy powoli za nimi szli. Przy wodopoju zobaczyliśmy rannego bawoła i wylegujące się wokół niego jaszczury. Zwierze miało kilka ran – na nogach, udzie, boku i nad okiem. Ślady krwi były jeszcze świeże. Bawół stał jeszcze o własnych siłach, ale sprawiał wrażenie, jakby większy podmuch wiatru miał go przewrócić.

Ranny bawół...

Słaniał się na nogach, mrużąc co chwila bezradnie oczy opatrzone firanką długich rzęs. Zrobiło się nam cholernie smutno, nie pomogły tłumaczenia, że tak wygląda natura i że mamy spore szczęście. Tymczasem z okolicy zaczęło się powoli schodzić coraz więcej smoków. Nadchodziły powolnie z każdej strony wzgórza. Jak już mówiłem, mają doskonały węch, a świeżą krew wyczuwają pewnie z odległości kilku kilometrów. Przewodnicy kazali nam się ewakuować. Odeszliśmy, ale wciąż nieco zszokowani. Każdy z nas widział już podobne sceny w telewizji, ale taka scena na żywo, w naturalnym środowisku drapieżnika i jego ofiary naprawdę robi wrażenie. Najlepiej podsumowuje to komentarz Oskara, 7-letniego synka rodzinki Leith: „That was the coolest day of the trip!”.