Czas najwyższy opisać nasze ostatnie dni po powrocie na Bali, gdzie czekali już na nas znajomi z Polski: Asia i Rafał. Jednak zanim się spotkaliśmy, zrobiliśmy szybki wyskok do Amed, niewielkiej miejscowości na wschodzie wyspy. Ponoć Amed to obraz południa Bali sprzed 40 lat- spokojna, nieskażona cywilizacją miejscowość malowniczo ciągnąca się wzdłuż głównej nadbrzeżnej drogi. Z okolicznych wzgórz rozciąga się widok na najwyższy wulkan Bali – Agung, a w dole ciągle się czarna plaża (wulkaniczne piaski). Dla nas, a zwłaszcza dla Tomka Amed było przede wszystkim bazą wypadową do nurków na pobliskim wraku amerykańskiego okrętowca z czasów II Wojny Światowej – Liberty. Ponoć imponujący. Wiem z opowieści, bo gdy Tomek eksplorował pobliskie dna morskie, ja z kolei eksplorowałam nasz hotelowy basen. A robił wrażenie, zwłaszcza, że to nasz pierwszy basen w trakcie podróży. Z eksploracji niewiele jednak wyszło, bo już około 12 dołączyli do mnie Asia i Rafał.

Z Asią i Rafałem...

Z Asią i Rafałem...

Przyjechali po nas wynajętym samochodem, by przy okazji zobaczyć wschodnie wybrzeże. Krótki spacer po okolicy w oczekiwaniu na powrót Tomka z nurków i długo wyczekiwane rozmowy po polsku dały przedsmak kolejnym wspólnie spędzonym dniom J Po południu już w pełnym składzie ruszyliśmy w stronę Sanur, gdzie Asia z Rafałem zarezerwowali sobie wcześniej nocleg. Sanur nie jest może najpiękniejszą miejscowością na Bali, ale zdecydowanie dobrą alternatywą dla hałaśliwych i zatłoczonych miejscowości południa, jak Kuta, Seminyak, czy Legian. I wygodną bazą wypadową na południe wyspy. Tam Asia i Rafał zarezerwowali swoje bardzo eleganckie kondominium, gdzie z nieukrywaną przyjemnością składaliśmy im wizyty. Poza tym, że jest raźniej i weselej, podróżowanie we czwórkę ma też zalety finansowe – zawsze koszt np. wynajmu samochodu dzieli się na czwórkę :) Takim właśnie wynajętym samochodem zjechaliśmy razem kawałek południa. Odwiedziliśmy malowniczy Jimbaran, gdzie z Asią podglądałyśmy miejscowych rybaków, a przy okazji też kolejną parę napotkaną w trakcie sesji ślubnej (czyżby nas prześladowały? :)

Rybacy w Jimbaran

Podziwialiśmy dwa zachody słońca, każdego dnia w innej hinduskiej świątyni: pierwszego dnia w Pura Tanah Lot, kolejnego w Pura Uluwatu. W tej drugiej spotkaliśmy nieznośne i złośliwe małpy, które zostały wykorzystane przez przedsiębiorczych Indonezyjczyków do generowania przyzwoitego zarobku. Małpy zabierały turystom różne fanty (najczęściej okulary przeciwsłoneczne), po chwili pojawiał się pan, który odzyskiwał zgubę za pomocą woreczka z małpimi przysmakami. Za tę usługę kasował zdezorientowanego turystę. Dużo turystów, dużo fantów, dużo małp złodziejek i biznes się kręci.

Trochę się też powygłupialiśmy, poleniuchowaliśmy, a na sam koniec pobytu na Bali całą trójką (Tomek jak zwykle z takich przyjemności się wypisał) zafundowaliśmy sobie balijski masaż. Błogie przeżycie i jak na swoje 17,5 zł za godzinę bardzo przyjemne również dla kieszeni. Swoją drogą w Indonezji masaż to chleb powszedni. Dzięki temu w ciągu miesiąca pozwoliłam sobie na taką przyjemność aż 3 razy. Choć mówiąc o masażu, który pewna sprzedająca ananasy pani zrobiła mi na Gili Air, trudno mówić o przyjemności. Ten jeden przypominał raczej masowanie wałkiem do mięsa umaczanym w oliwie i gruboziarnistej soli. Nie było łatwo J Ale skoro już mowa o masażu to wszystkim tym, którzy za bardzo rozsądne pieniądze chcieliby się oddać w ręce profesjonalistki, gorąco polecamy: www.harmonia.waw.pl Zbieżność nazwisk czysto przypadkowa ;) A wracając do Bali, jak się okazało taki relaks i wyciszenie były bardzo wskazane przed czekającymi nas już wkrótce stresującymi przeprawami z liniami lotniczymi…

Zachód słońca w Pura Uluwatu

Ps. Asię i Rafała zostawiliśmy w Sanurze, ale już następnego dnia, odrobinę za naszą namową, udawali się na opisane poniżej wyspy Gili. Wybór okazał się na tyle udany, że nie tylko spędzili tam 2 dni dłużej niż planowali, ale też oboje zrobili kursy nurkowe, Asia już nawet AOWD :) Pozdrowienia kochani!