Jako, że po ulicach San Pedro chodzi bardzo dużo dolarów, okazji do ich wydania nie brakuje. My wybraliśmy kilka opcji, które naszym zdaniem wydawały się najciekawsze.
Laguna Cejas i Tebinquiche, Ojos del Salar
Pierwszym przystankiem była Laguna Cejas. Zbiornik świetnie się nadaje do nauki pływania – ponad 40-procentowe zasolenie skutecznie uniemożliwia zatonięcie (Morze Martwe ma około 33% zasolenia). Kąpiel w pięknych okolicznościach przyrody urocza, jednak na ciele pozostała gruba warstwa soli, która nie daje poczucia komfortu. Szczęśliwie następnym przystankiem były Ojos del Salar – dla odmiany ze słodką wodą. Jakiś czas temu w okolicy szukano ropy. W tym celu państwowa firma wywierciła dwa otwory o średnicy nie większej niż 50 cm. Przez kolejne lata otwory się zapadały, stopniowo powiększając swoją średnicę. Tak powstała dzisiejsza atrakcja turystyczna. Krótka kąpiel, kilka skoków do lodowatej wody i jedziemy na zachód słońca nad przepiękną lagunę Tebinquiche. Spacer po kilkucentymetrowej warstwie wody na solnisku daje poczucie chodzenia po wodzie. Wspaniałe miejsce! Właśnie tu spróbowaliśmy po raz pierwszy chilijskiego przysmaku Pisco Sour. Jest to koktajl na bazie Pisco – tradycyjnego chilijskiego brandy Przepyszny!
Po raz kolejny przekonaliśmy się też o tym, że świat jest mały. Nasz przewodnik okazał się być dobrym znajomym Barbary, u której zatrzymaliśmy się w Santiago. Na wycieczce poznaliśmy też przeuroczą Węgierkę i Islandkę, które zaprosiły nas na grilla – perspektywa kontynuacji wieczoru rozpoczętego przepięknym zachodem słońca wydała się kusząca Wieczór był bardzo udany. Do tego stopnia, że spotkamy się jeszcze w Santiago kilka tygodni później.
Lagunas altiplanicas
Kolejna wycieczka zaczęła się od laguny Chaxa pełnej flamingów. Dzięki wczesnej porze i bezwietrznej pogodzie flamingi odbijały się w tafli wody niczym w lustrze – bardzo przyjemny początek dnia. Szybkie śniadanie z poznanymi Australijczykami i jedziemy dalej. Głównym punktem programu są dwie laguny (Miscanti i Miniques) położone na ponad 4000 m. n.p.m.. Co tu dużo pisać – widoki, widoki i widoki (no może jeszcze jakiś lis się trafił).
Zatrzymaliśmy się też w dwóch wioskach: Socaire i Toconao. W tej pierwszej obalono zasłyszaną wcześniej teorię związaną ze sposobem budowania kościołów. We wszystkich kolonialnych kościołach w tym regionie wieże z dzwonnicą budowano obok głównego budynku. W Putre Justino tłumaczył to tradycyjnymi wierzeniami kultury Ajmara, w której wyraźnie odróżnia się element żeński i męski. Wieża to symbol męski i wstęp do niej mieli wyłącznie mężczyźni, a kościół symbolizował kobietę.
Teoria naszego nowego przewodnika była nieco bardziej prymitywna: zbudowanie kościoła ze zintegrowaną wierzą było zbyt dużym wyzwaniem dla ówczesnych konstruktorów. Dwie osobne konstrukcje były łatwiejsze i bezpieczniejsze.
Sandboarding
Okazuje się, że między śniegiem a piaskiem nie ma aż tak dużej różnicy. Dzień przed wigilią zapakowaliśmy nasze snowboardy do auta i ruszyliśmy do Doliny Śmierci – czy nie jest to idealne miejsce dla Pauliny na rozpoczęcie przygody z tym jakże niebezpiecznym sportem? Snowboard i wiązania te same, tylko zamiast butów snowboardowych używamy naszych trekkingowych.
Krótki marsz na szczyt wydmy i zaczynamy (niestety wyciągów jeszcze tu nie wybudowali). Pierwsze próby Pauliny… hmmmm…. powiedzmyyy…. udane Na piachu jeździ się podobnie jak na bardzo puszystym puchu. Przód deski zapada się pod ciężki piach i ciężko jest wykonać jakikolwiek skręt. Zatem pierwsza nauka – ciężar ciała na tył dechy i jazda. Kolejne próby wychodzą coraz lepiej. Zaletą piachu w stosunku do śniegu jest jego miękkość i to że jest suchy – obie cechy przydatne dla początkującego snowboardzisty. Ale kto tu mówi o początkujących… spójrzcie na te zdjęcia!
Po przygodzie z piaskowym śniegiem ruszyliśmy do Doliny Księżycowej na zachód słońca. Piękne, księżycowe widoki, dobre towarzystwo i szklaneczka Pisco Sour zagwarantowały nam udany wieczór przedwigilijny. A skoro już mowa o towarzystwie to warto wspomnieć o szalonym (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) Niemcu, który podróżuje od kilku miesięcy ze swoim Alfem. Pamiętacie Amelię i zdjęcia krasnala robione w różnych miejscach świata? Krasnal może się schować przy wielkiej maskotce z dzieciństwa ubranej w ulubioną koszulkę jeszcze z dziecięcych lat. Alf był już pełnoletni (około 20 lat) i nieco naruszony zębem czasu. Ale najważniejsze, że właściciel ciągle szczerze go kochał.
Zapraszamy na krótki film z naszych sandboardowych poczynań
Gejzery El Tatio
Gejzery El Tatio są hitem okolicy, więc nie mieliśmy wyjścia, trzeba je było zobaczyć. Jedyny problem polegał na tym, że hitem hitów jest oglądanie ich o wschodzie słońca. Pobudka o 3:30 , 2,5 godzinna jazda autokarem i naszym oczom ukazały się… gejzery. Większość z nich uśpiona, a więc innymi słowy naszym oczom ukazało się dużo dymiących dziur
Nasz brak entuzjazmu spowodowany był zapewne kilkoma czynnikami:
1. Pobudka o 3:30 nie należy do naszych ulubionych, a należy dodać, że był to dość szczególny dzień – 24.12.2010.
2. Było zimno! U nas jest lato – średnie temperatury w ciągu dnia to 30-35°C (zimą jest podobnie). Jednak nocą temperatury spadają poniżej zera! Potrafi być nawet -10°C.
3. Hity mają to do siebie, że przyciągają masy turystów. Na naszej wycieczce było ponad 20 osób. Wycieczek takich jak nasza było kilkanaście. Tłumy, tłumy, tłumy… Do tego przewodnik wyjątkowo irytujący
4. Gejzery widzieliśmy już wcześniej w Nowej Zelandii – a to dla nas chyba jedna z tych rzeczy, którą wystarczy zobaczyć raz. No… może te w parku Yellowstone w USA są wyjątkiem – tam chętnie byśmy się wybrali… no i może na Islandię… no i jeszcze na Alasce są ponoć ładne
Dodajmy, że El Tatio znajdują się na wysokości 4200 m. n.p.m. i są trzecim największym polem gejzerów na świecie (największym na półkuli południowej). Erupcje nie są wysokie – najwyższe zanotowane to 6 metrów.
Jak zazwyczaj w tego typu miejscach nie zabrakło historii o nieuważnych turystach ugotowanych w gorących basenach lub tych gotowanych na parze
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w dolinie kaktusowej – przez chwilę poczuliśmy się jak na dzikim zachodzie.
Dolina Śmierci i Dolina Księżycowa
Na tę wycieczkę Paulina wybrała się sama. Niby przemknęliśmy już tędy na sandboardach, ale czasem warto wrócić, pstryknąć kilka zdjęć i na spokojnie pokontemplować zachód słońca nad Wielką Wydmą. Cóż… Niezwykłe formacje skalne i co najważniejsze, po raz kolejny Pisco Sour!
Comments