Po przeciwnej stronie granicy do Pucón leży górska miejscowość Bariloche – argentyńskie Zakopane pulsujące życiem przez okrągły rok. Teraz jest akurat szczyt letniego sezonu trekkingowego, więc postanawiamy spróbować swoich sił po argentyńskiej stronie Andów. Najpierw zatrzymamy się jednak w Villa La Angostura – mniejszym górskim miasteczku na trasie do Bariloche. Choć to dosłownie rzut beretem dotrzeć z Pucón do Bariloche wcale nie jest łatwo. W Osorno, gdzie mieliśmy sie przesiąść, pani proponuje nam 2 ostatnie tego dnia bilety, ale teraz jesteśmy w czwórkę Trudno, kupujemy więc miejscówki na kolejny dzień i ruszamy w poszukiwaniu noclegu. Osorno to wyjątkowo mało urodziwa miejscowość, więc szczęście, że nie utknęliśmy tu na dłużej. A o tym jak niewiele do tego brakowało przekonujemy się kolejnego dnia, gdy nasz autobus utknął na granicy i opóźnia się w nieskończoność. Kilka godzin później przemoczone pupy od mokrych foteli autokaru, przypominają nam, że jedziemy do Argentyny.
Villa La Angostura
Pisaliśmy już, że Argentyna nie zrobiła na nas ostatnio najlepszego wrażenia? Tym razem zaczęło się od cieknącego autokaru. Szczyt sezonu w Argentynie wciąż trwa, a Argentyńczycy zupełnie jak Chińczycy ubóstwiają swój kraj. Zaraz po przyjeździe do Villa la Angostura okazuje się więc, że wszystkie hostele są zabukowane, w prywatnych kwaterach brak wolnych łóżek, a kolejka do informacji turystycznej zapowiada godzinę czekania. Nie mamy wyjścia, bierzemy co dają, czyli poddasze w prywatnym domu jakiegoś spotkanego Argentyńczyka. Jak na złość taksówkarz odmawia zabrania 4 osób, więc po godzinie drałowania w deszczu z ciężkim plecakiem pukamy do drzwi. W środku pustka. Wezwany przez sąsiada właściciel przyjeżdża po pół godzinie wyraźnie wkurzony. Jak się okazuje pod naszą nieobecność, widząc nasze niezdecydowanie, zdążył już załatwić sobie kolejnych lokatorów. I to ilu? Dzielimy malutki domek z 8 osobami. O poddaszu na wyłączność możemy zapomnieć. Na szczęście ułagodzony właściciel przestaje buchać złością, po chwili z szerokim uśmiechem zaczyna nam nawet opowiadać historię swojego życia.
A okolice Villa la Angostura? Wejście do parku narodowego Los Arrayanes okazuje się nieziemsko drogie: 50 pesos dla obcokrajowców wobec 10-20 pesos dla Argentyńczyków. O nie, nie damy tak z siebie zedrzeć. Zadowalamy się więc widokiem jeziora Nahuel Huapi z pobliskich punktów widokowych. Z nieba siączy deszcz, na pocieszenie więc zaopatrujemy się w cały asortyment kakaowych pyszności. Villa la Angostura słynie z wyrobów czekoladowych. Witryny sklepowe kuszą słodkościami, a w co poniektórych można podejrzeć cukierników, przygotowujących pyszności
Z pełnymi brzuchami ruszamy więc do Bariloche. Nauczeni doświadczeniem zabukowaliśmy wcześniej nocleg. Tym razem nasze powitanie jest więc nieco bardziej przyjazne. Bariloche to piękna górska miejscowość po drugiej stronie jeziora Nahuel Huapi. Niczym Pucón słynie z licznych pobudzających adrenalinę atrakcji. Aż trudno się zdecydować. W końcu postanawiamy adrenalinę dostarczyć sobie sami. Na rowerach przemierzymy tzw. Circuito Chico, malowniczą 25-kilometrową trasę zataczającą pętlę wzdłuż półwyspu Llao-Llao. Nie obejdzie się oczywiście bez licznych odbić na punkty widokowe, leniwych przystanków na plaży na lunch, a także pysznego obiadu w położonym na trasie browarze. Ważone lokalnie piwo pyszne, tylko jak tu po nim wdrapać się z powrotem na rower? Stan i Tomek wydają się nim nie wzruszeni, więc i mnie udziela się adrenalina towarzysząca ostatniemu odcinkowi trasy. Tak bardzo, że niemal przegapiam metę i z wyraźną chęcią zaczynam pętelkę od nowa. Nie wiem, czy to już kwestia wprawy, czy motywujących współcyklistów, ale nie odczuwam zmęczenia.
Zmęczenie pojawi się za to dopiero kolejnego dnia, gdy z samego rana zwlekamy się z łóżka z misją szybkiego pakowania plecaków. Ruszamy w góry. Pierwszy patagoński trekking przed nami! Trasa prowadzi przez Refugios Grey i Jacob i kończy się po drugiej stronie gór, jakieś 5 kilometrów od drogi, która zabierze nas z powrotem do miasta. Według podanych czasów czeka nas co najmniej 6-9 godzin wędrówki dziennie. Na szczęście okazuje się, że Argentyna to nie Nowa Zelandia i czasy uda nam się znacznie skrócić.
Pierwszy odcinek trasy prowadzi wzdłuż jeziora Gutierrez. W oddali rozciąga się Bariloche, biało-szarawe gałęzie martwych drzew kontrastują z błękitem jeziora. Pięknie! A to dopiero sam początek.
Przez kolejne 3 dni spędzimy 2 noce pod rozgwieżdżonym patagońskim niebem, na brzegu lagun Tonchek i Jakob, przemierzymy kilkadziesiąt kilometrów, wdrapując się po żółtawych głazach, czołgając się po pionowych granitowych ściankach lub z dziecięcą frajdą ześlizgując się kilkaset metrów na sam dół doliny w wulkanicznym pyle. Kilkakrotnie przekroczymy wartką rzekę, o własnych siłach, bądź wspierając się na rozwieszonych linach, korzystając z okazji, by uzupełnić zapasy pitnej wody. Ale przede wszystkim będą to 3 dni obcowania z pięknem przyrody Cerro Catedral i doliny Casa de Piedra, a także mniejszych lagun Los Tempanos i Schmoll, 3 dni kontemplowania wszystkich odcieni błękitu napotkanych lagun i bezchmurnego nieba, a także nieskazitelnej bieli dryfujących gdzieniegdzie kawałków lodu.
Nad laguną Tonchek..
Jako, że pierwszego dnia głównie się wspinaliśmy, drugi dzień spędziliśmy w przepięknej wysokogórskiej scenerii, trzeciego dnia trzeba było zacząć schodzić. I to ten odcinek dał nam najbardziej w kość. Biorąc po uwagę wrodzoną niechęć Tomka do ciągnących się w nieskończoność dolin i moje pogarszające się z każdą minutą samopoczucie, ostatnie 21 kilometrów zdawało się nie mieć końca. Na szczęście na ostatnim odcinku 4 kilometrów zlitowała się nad nami wojskowa ciężarówka, która podrzuciła nas do drogi, skąd autobusem wróciliśmy już do Bariloche. I choć ten ostatni dzień na szlaku odchorowałam bólami mięśni i wysoką gorączką, było warto! 3 dni z dala od cywilizacji dały nam przedsmak piękna Patagonii. Złapaliśmy bakcyla, w patagońskich górach spędzimy jeszcze niejedną noc!
Villa La Angostura
Na rowerach w Bariloche
Treking w Bariloche
Po przeciwnej stronie granicy do Pucón leży górska miejscowość Bariloche – argentyńskie Zakopane pulsujące życiem przez okrągły rok. Teraz jest akurat szczyt letniego sezonu trekkingowego, więc postanawiamy spróbować swoich sił po argentyńskiej stronie Andów. Najpierw zatrzymamy się jednak w Villa La Angostura – mniejszym górskim miasteczku na trasie do Bariloche. Choć to dosłownie rzut beretem dotrzeć z Pucón do Bariloche wcale nie jest łatwo. W Osorno, gdzie mieliśmy sie przesiąść, pani proponuje nam 2 ostatnie tego dnia bilety, ale teraz jesteśmy w czwórkę J Trudno, kupujemy wiec miejscówki na kolejny dzień i ruszamy w poszukiwaniu noclegu. Osorno to wyjątkowo mało urodziwa miejscowość, wiec szczęście, że nie utknęliśmy tu na dłużej. A o tym jak niewiele do tego brakowało przekonujemy sie kolejnego dnia, gdy nasz autobus utknął na granicy i opóźnia się w nieskończoność. Kilka godzin później przemoczone pupy od mokrych foteli autokaru, przypominają nam, że jedziemy do Argentyny.
Foto villa
Pisaliśmy już, że Argentyna nie zrobiła na nas ostatnio najlepszego wrażenia? Tym razem zaczęło się od cieknącego autokaru. Szczyt sezonu w Argentynie wciąż trwa, a Argentyńczycy zupełnie jak Chińczycy ubóstwiają swój kraj. Zaraz po przyjeździe do Villa la Angostura okazuje się więc, że wszystkie hostele są zabukowane, w prywatnych kwaterach brak wolnych łóżek, a kolejka do informacji turystycznej zapowiada godzinę czekania. Nie mamy wyjścia, bierzemy co dają, czyli poddasze w prywatnym domu jakiegoś spotkanego Argentyńczyka. Jak na złość taksówkarz odmawia zabrania 4 osób, więc po godzinie drałowania w deszczu z ciężkim plecakiem pukamy do drzwi. W środku pustka. Wezwany przez sąsiada właściciel przyjeżdża po pół godzinie wyraźnie wkurzony. Jak się okazuje pod naszą nieobecność, widząc nasze niezdecydowanie, zdążył już załatwić sobie kolejnych lokatorów. I to ilu? Dzielimy malutki domek z 8 osobami. O poddaszu na wyłączność możemy zapomnieć. Na szczęście ułagodzony właściciel przestaje buchać złością, po chwili z szerokim uśmiechem zaczyna nam nawet opowiadać historię swojego życia.
Foto skok
A okolice Villa la Angostura? Wejście do parku narodowego Los Arrayanes okazuje się nieziemsko drogie: 50 pesos dla obcokrajowców wobec 10-20 pesos dla Argentyńczyków. O nie, nie damy tak z siebie zedrzeć. Zadowalamy się więc widokiem jeziora Nahuel Huapi z pobliskich punktów widokowych. Z nieba siączy deszcz, na pocieszenie więc zaopatrujemy się w cały asortyment kakaowych pyszności. Villa la Angostura słynie z wyrobów czekoladowych. Witryny sklepowe kuszą słodkościami, a w co poniektórych można podejrzeć cukierników, przygotowujących pyszności J
Z pełnymi brzuchami ruszamy więc do Bariloche. Nauczeni doświadczeniem zabukowaliśmy wcześniej nocleg. Tym razem nasze powitanie jest więc nieco bardziej przyjazne. Bariloche to piękna górska miejscowość po drugiej stronie jeziora Nahuel Huapi. Niczym Pucón słynie z licznych pobudzających adrenalinę atrakcji. Aż trudno się zdecydować. W końcu postanawiamy adrenalinę dostarczyć sobie sami. Na rowerach przemierzymy tzw. Circuito Chico, malowniczą 25-kilometrową trasę zataczającą pętlę wzdłuż półwyspu Llao-Llao. Nie obejdzie się oczywiście bez licznych odbić na punkty widokowe, leniwych przystanków na plaży na lunch, a także pysznego obiadu w położonym na trasie browarze. Ważone lokalnie piwo pyszne, tylko jak tu po nim wdrapać się z powrotem na rower? Stan i Tomek wydają się nim nie wzruszeni, więc i mnie udziela się adrenalina towarzysząca ostatniemu odcinkowi trasy. Tak bardzo, że niemal przegapiam metę i z wyraźną chęcią zaczynam pętelkę od nowa. Nie wiem, czy to już kwestia wprawy, czy motywujących współcyklistów, ale nie odczuwam zmęczenia.
Foto pailina
Zmęczenie pojawi się za to dopiero kolejnego dnia, gdy z samego rana zwlekamy się z łóżka z misją szybkiego pakowania plecaków. Ruszamy w góry. Pierwszy patagoński trekking przed nami! Trasa prowadzi przez Refugios Grey i Jacob i kończy się po drugiej stronie gór, jakieś 5 kilometrów od drogi, która zabierze nas z powrotem do miasta. Według podanych czasów czeka nas co najmniej 6-9 godzin wędrówki dziennie. Na szczęście okazuje się, że Argentyna to nie Nowa Zelandia i czasy uda nam się znacznie skrócić.
Pierwszy odcinek trasy prowadzi wzdłuż jeziora Gutierrez. W oddali rozciąga się Bariloche, biało-szarawe gałęzie martwych drzew kontrastują z błękitem jeziora. Pięknie! A to dopiero sam początek.
Foto drzewa
Przez kolejne 3 dni spędzimy 2 noce pod rozgwieżdżonym patagońskim niebem, na brzegu lagun Tonchek i Jakob, przemierzymy kilkadziesiąt kilometrów, wdrapując się po żółtawych głazach, czołgając się po pionowych granitowych ściankach lub z dziecięcą frajdą ześlizgując się kilkaset metrów na sam dół doliny w wulkanicznym pyle. Kilkakrotnie przekroczymy wartką rzekę, o własnych siłach, bądź wspierając się na rozwieszonych linach, korzystając z okazji, by uzupełnić zapasy pitnej wody. Ale przede wszystkim będą to 3 dni obcowania z pięknem przyrody Cerro Catedral i doliny Casa de Piedra, a także mniejszych lagun Los Tempanos i Schmoll, 3 dni kontemplowania wszystkich odcieni błękitu napotkanych lagun i bezchmurnego nieba, a także nieskazitelnej bieli dryfujących gdzieniegdzie kawałków lodu.
foto
Jako, że pierwszego dnia głównie się wspinaliśmy, drugi dzień spędziliśmy w przepięknej wysokogórskiej scenerii, trzeciego
Po przeciwnej stronie granicy do Pucón leży górska miejscowość Bariloche – argentyńskie Zakopane pulsujące życiem przez okrągły rok. Teraz jest akurat szczyt letniego sezonu trekkingowego, więc postanawiamy spróbować swoich sił po argentyńskiej stronie Andów. Najpierw zatrzymamy się jednak w Villa La Angostura – mniejszym górskim miasteczku na trasie do Bariloche. Choć to dosłownie rzut beretem dotrzeć z Pucón do Bariloche wcale nie jest łatwo. W Osorno, gdzie mieliśmy sie przesiąść, pani proponuje nam 2 ostatnie tego dnia bilety, ale teraz jesteśmy w czwórkę J Trudno, kupujemy wiec miejscówki na kolejny dzień i ruszamy w poszukiwaniu noclegu. Osorno to wyjątkowo mało urodziwa miejscowość, wiec szczęście, że nie utknęliśmy tu na dłużej. A o tym jak niewiele do tego brakowało przekonujemy sie kolejnego dnia, gdy nasz autobus utknął na granicy i opóźnia się w nieskończoność. Kilka godzin później przemoczone pupy od mokrych foteli autokaru, przypominają nam, że jedziemy do Argentyny.
Foto villa
Pisaliśmy już, że Argentyna nie zrobiła na nas ostatnio najlepszego wrażenia? Tym razem zaczęło się od cieknącego autokaru. Szczyt sezonu w Argentynie wciąż trwa, a Argentyńczycy zupełnie jak Chińczycy ubóstwiają swój kraj. Zaraz po przyjeździe do Villa la Angostura okazuje się więc, że wszystkie hostele są zabukowane, w prywatnych kwaterach brak wolnych łóżek, a kolejka do informacji turystycznej zapowiada godzinę czekania. Nie mamy wyjścia, bierzemy co dają, czyli poddasze w prywatnym domu jakiegoś spotkanego Argentyńczyka. Jak na złość taksówkarz odmawia zabrania 4 osób, więc po godzinie drałowania w deszczu z ciężkim plecakiem pukamy do drzwi. W środku pustka. Wezwany przez sąsiada właściciel przyjeżdża po pół godzinie wyraźnie wkurzony. Jak się okazuje pod naszą nieobecność, widząc nasze niezdecydowanie, zdążył już załatwić sobie kolejnych lokatorów. I to ilu? Dzielimy malutki domek z 8 osobami. O poddaszu na wyłączność możemy zapomnieć. Na szczęście ułagodzony właściciel przestaje buchać złością, po chwili z szerokim uśmiechem zaczyna nam nawet opowiadać historię swojego życia.
Foto skok
A okolice Villa la Angostura? Wejście do parku narodowego Los Arrayanes okazuje się nieziemsko drogie: 50 pesos dla obcokrajowców wobec 10-20 pesos dla Argentyńczyków. O nie, nie damy tak z siebie zedrzeć. Zadowalamy się więc widokiem jeziora Nahuel Huapi z pobliskich punktów widokowych. Z nieba siączy deszcz, na pocieszenie więc zaopatrujemy się w cały asortyment kakaowych pyszności. Villa la Angostura słynie z wyrobów czekoladowych. Witryny sklepowe kuszą słodkościami, a w co poniektórych można podejrzeć cukierników, przygotowujących pyszności J
Z pełnymi brzuchami ruszamy więc do Bariloche. Nauczeni doświadczeniem zabukowaliśmy wcześniej nocleg. Tym razem nasze powitanie jest więc nieco bardziej przyjazne. Bariloche to piękna górska miejscowość po drugiej stronie jeziora Nahuel Huapi. Niczym Pucón słynie z licznych pobudzających adrenalinę atrakcji. Aż trudno się zdecydować. W końcu postanawiamy adrenalinę dostarczyć sobie sami. Na rowerach przemierzymy tzw. Circuito Chico, malowniczą 25-kilometrową trasę zataczającą pętlę wzdłuż półwyspu Llao-Llao. Nie obejdzie się oczywiście bez licznych odbić na punkty widokowe, leniwych przystanków na plaży na lunch, a także pysznego obiadu w położonym na trasie browarze. Ważone lokalnie piwo pyszne, tylko jak tu po nim wdrapać się z powrotem na rower? Stan i Tomek wydają się nim nie wzruszeni, więc i mnie udziela się adrenalina towarzysząca ostatniemu odcinkowi trasy. Tak bardzo, że niemal przegapiam metę i z wyraźną chęcią zaczynam pętelkę od nowa. Nie wiem, czy to już kwestia wprawy, czy motywujących współcyklistów, ale nie odczuwam zmęczenia.
Foto pailina
Zmęczenie pojawi się za to dopiero kolejnego dnia, gdy z samego rana zwlekamy się z łóżka z misją szybkiego pakowania plecaków. Ruszamy w góry. Pierwszy patagoński trekking przed nami! Trasa prowadzi przez Refugios Grey i Jacob i kończy się po drugiej stronie gór, jakieś 5 kilometrów od drogi, która zabierze nas z powrotem do miasta. Według podanych czasów czeka nas co najmniej 6-9 godzin wędrówki dziennie. Na szczęście okazuje się, że Argentyna to nie Nowa Zelandia i czasy uda nam się znacznie skrócić.
Pierwszy odcinek trasy prowadzi wzdłuż jeziora Gutierrez. W oddali rozciąga się Bariloche, biało-szarawe gałęzie martwych drzew kontrastują z błękitem jeziora. Pięknie! A to dopiero sam początek.
Foto drzewa
Przez kolejne 3 dni spędzimy 2 noce pod rozgwieżdżonym patagońskim niebem, na brzegu lagun Tonchek i Jakob, przemierzymy kilkadziesiąt kilometrów, wdrapując się po żółtawych głazach, czołgając się po pionowych granitowych ściankach lub z dziecięcą frajdą ześlizgując się kilkaset metrów na sam dół doliny w wulkanicznym pyle. Kilkakrotnie przekroczymy wartką rzekę, o własnych siłach, bądź wspierając się na rozwieszonych linach, korzystając z okazji, by uzupełnić zapasy pitnej wody. Ale przede wszystkim będą to 3 dni obcowania z pięknem przyrody Cerro Catedral i doliny Casa de Piedra, a także mniejszych lagun Los Tempanos i Schmoll, 3 dni kontemplowania wszystkich odcieni błękitu napotkanych lagun i bezchmurnego nieba, a także nieskazitelnej bieli dryfujących gdzieniegdzie kawałków lodu.
foto
Jako, że pierwszego dnia głównie się wspinaliśmy, drugi dzień spędziliśmy w przepięknej wysokogórskiej scenerii, trzeciego dnia trzeba było zacząć schodzić. I to ten odcinek dał nam najbardziej w kość. Biorąc po uwagę wrodzoną niechęć Tomka do ciągnących się w nieskończoność dolin i moje pogarszające się z każdą minutą samopoczucie, ostatnie 21 kilometrów zdawało się nie mieć końca. Na szczęście na ostatnim odcinku 4 kilometrów zlitowała się nad nami wojskowa ciężarówka, która podrzuciła nas do drogi, skąd autobusem wróciliśmy już do Bariloche. I choć ten ostatni dzień na szlaku odchorowałam bólami mięśni i wysoką gorączką, było warto! 3 dni z dala od cywilizacji dały nam przedsmak piękna Patagonii. Złapaliśmy bakcyla, w patagońskich górach spędzimy jeszcze niejedną noc!
Foto pailina strum
dnia trzeba było zacząć schodzić. I to ten odcinek dał nam najbardziej w kość. Biorąc po uwagę wrodzoną niechęć Tomka do ciągnących się w nieskończoność dolin i moje pogarszające się z każdą minutą samopoczucie, ostatnie 21 kilometrów zdawało się nie mieć końca. Na szczęście na ostatnim odcinku 4 kilometrów zlitowała się nad nami wojskowa ciężarówka, która podrzuciła nas do drogi, skąd autobusem wróciliśmy już do Bariloche. I choć ten ostatni dzień na szlaku odchorowałam bólami mięśni i wysoką gorączką, było warto! 3 dni z dala od cywilizacji dały nam przedsmak piękna Patagonii. Złapaliśmy bakcyla, w patagońskich górach spędzimy jeszcze niejedną noc!
Foto pailina strum