Gdy kolejnego dnia pożegnaliśmy się z Pauli i Chrisem, nie na długo zostaliśmy sami. Jeszcze tego samego dnia czekając w deszczu na rejs po jeziorze General Carrera, wpadliśmy na Félipe, Chilijczyka spotkanego w trakcie treku Cerro Castillo. W efekcie przepiękne Cuevas de Marmol – jaskinie wyrzeźbione w marmurowej skale przez potężne fale jeziora General Carrera – podziwialiśmy już w trójkę. A było co podziwiać!
Niestety można też było na własnej skórze przekonać się o destrukcyjnej sile fal jeziora. Gdy łopotało tak nami na małej łódce na wszystkie boki, pocieszająca stała się asekuracja po bokach nie jednego, a dwóch mężczyzn. Choć gdybyśmy z rejsem poczekali jeszcze kilka godzin, mogłabym sobie zapewnić asekurację z każdej możliwej strony. Jeszcze tego samego wieczoru spotkaliśmy bowiem Stana i Flo, a także poznanych przez nich na szlaku Amerykanów, Sarah i Toma. Razem spędziliśmy przemiły wieczór w cieplutkiej małej knajpce w Puerto Rio Tranquillo.
W podobnym gronie, z wyjątkiem Sarah i Toma, wstawiliśmy się z resztą kolejnego poranka na przystanku jedynego jadącego na południe autobusu. Nikt nie wiedział do końca, o której autobus przyjedzie, czy będzie ich kilka, czy tylko jeden, a co najważniejsze, czy będzie miał miejsca. Nikt, nawet sam kierowca, bo gdy po kilku godzinach czekania w końcu się pojawił, po kilkunastu minutach proszenia z łaską zgodził się zabrać naszą piątkę, wciąż utrzymując, że nie ma miejsc. Jak się chwilę później okazało, pustych foteli było jeszcze kilka. Ale kto by się przejmował tymi pozostawionymi w Puerto Rio Tranquillo turystami? Z resztą dzięki tym wolnym fotelom nieco później mogli się do nas dosiąść Cathrine (Szwajcarka) i Eli (Izraelczyk), z którymi wynajmiemy w Cochrane cabañę. A po drodze do Cochrane? Oprócz kilku szczęściarzy, którzy cudem załatwili sobie transport, mijaliśmy też przepiękne krajobrazy. Turkusowe wody potężnej rzeki Baker w wyżłobionych skalistych kanionach to widok, dla którego na ten odcinek Carretery Austral trzeba będzie wrócić.
Nasz chytry plan zakładał, że wrócimy wynajętym samochodem już kolejnego dnia, a przy okazji zwiedzimy pobliski park narodowy. Jednak mimo 5 chętnych osób i dziesiątków telefonów wynajem samochodu okazał się w Cochrane niemożliwy. Kolejne dwa dni spędzimy więc raczej leniwie: delektując się urokami naszej cabañi i bawiąc się z miejscowymi na kończącym się właśnie corocznym festiwalu, Fiesta Costumbrista. Fiesta Costumbrista to takie połączenie naszego odpustu z wiejskim festynem, z tą tylko różnicą, że w Patagonii nikomu do głowy nie przyszło konkurować, kto dalej doskoczy w plastikowym worku, utrzymując przy tym nietknięte jajko między kolanami. W Patagonii mężczyźni i kobiety (my przyglądaliśmy się akurat kobiecie) konkurują o to, kto dłużej utrzyma się w siodle całkiem dzikiego konia.
Trzeba przyznać, że za długo utrzymać się pani nie udało, ale może to i lepiej, bo całość przypominała bardziej rodeo niż jazdę konną, a upadek wyglądał wystarczająco boleśnie. Do akcji musiała wkroczyć karetka. Silnik niestety odmówił posłuszeństwa i do końca nie wiedząc, czy powinniśmy się śmiać, czy płakać, obserwowaliśmy grupę widzów próbujących odpalić karetkę z tzw. „pychu”. W końcu się udało, ale po tym co widzieliśmy wolimy nie myśleć, jak wyglądałaby pomoc w przypadku jakiegokolwiek wypadku na Carreteri Austral. Po konkursach czas na kawałek baraniny lub cielęciny z rożna, duuużo wina, a po winie zabawę. A ta była przednia! Trochę jak na wiejskim weselu z całą gamą sprośnych piosenek i konkursów, ale też i z typowo weselnym entuzjazmem wszystkich zabawowiczów.
Po tych leniwych dniach czas ruszać dalej. Félipe z powrotem do Santiago de Chile, a my przed siebie do malutkiej nadmorskiej miejscowości w całości wybudowanej na drewnianych palach. Caleta Tortel to faktycznie osobliwy widok. W wiosce nie spotkasz samochodów, motorów, ani nawet rowerów. Ciągi ulic zastąpiono tu systemem połączonych drewnianych deptaków, które wiją się wzdłuż brzegów fiordu.
A wybudowanie wioski na tak błotnistym terenie musiało być nie lada wyzwaniem, o czym przekonujemy się jeszcze tego samego dnia w trakcie spaceru do położonej nad Caletą Tortel Laguny Negra. Umorusane po cholewki buty będą jeszcze schły kolejnego dnia.
Kolejnego dnia Tomek ze Stanem i Flo popłynęli na wyspę Isla de los Muertos. Dlaczego nie płynę z nimi? Muszę odebrać od kierowcy lokalnego autobusu zostawiony dzień wcześniej w Cochrane telefon – ale o nieroztropności Pauliny lepiej się nie rozpisywać Rejs okazuje się z resztą dość smutną wycieczką, bo wysepka, oprócz pięknych krajobrazów, mieści jedynie stuletni cmentarz, gdzie spoczywają porzuceni zimą bez zapasów pożywienia pierwsi kolonizatorzy. I kto tu mówi, że opłaca się być pionerem?
My pionerami na Carreterze Austral z pewnością nie jesteśmy, bo znów wpadamy na podążających identyczną trasą Pauli i Chrisa, a potem też Sarah i Toma. Z tymi ostatnimi wsiądziemy razem do autobusu, który zabierze nas na sam koniec Carretery Austral do Villa O’Higgins. Dalej już nic, tylko lodowce. Ale co to dla nas Campo de Hielo Sur, trzecia, zaraz po Antarktydzie i Grenlandii, największa na świecie masa lodu?
Puerto Rio Tranquillo
Cochrane
W drodze do Caleta Tortel
Caleta Tortel
Comments