„Zamknij oczy. Słyszysz tę ciszę dookoła. Tylko ty i trzaskający ogień. Wyobraź sobie, że jesteś niemieckim żołnierzem, albo osadnikiem. Przemierzasz pustynię od wielu dni, kończą ci się zapasy jedzenia, w chlebakach coraz mniej wody. Po całym dniu konnej wędrówki w spiekocie pustynnego słońca możesz w końcu odpocząć. Nadchodzi zmierzch. Rozpalasz ognisko, zaczynasz przygotowywać kolację. Jednak coś nie daje ci spokoju, zaczynasz się nerwowo wokół siebie rozglądać. Niby nic, to ledwo szmery, ale czujesz czyjąś obecność. W ciemnościach trudno rozróżnić ludzką sylwetkę. Czyżby to ci przeklęci buszmeni ? Oni wiedzą, jak się ukryć. Ale przed Tobą jak okiem sięgnął ciągnie się pustynny step, gdzieniegdzie jakaś kępka niskich krzaków, powykręcany suchy konar drzewa. Gdzie niby mieliby się schować? Wytężasz wzrok i wtedy to czujesz. Ukłucie pod łopatką. Dosięgła cię strzała jednego z kłusowników. Grota strzały zatruta jest organiczną toksyną, już wiesz, że nie zostało ci wiele czasu…”
Takimi słowami nasz gospodarz rozpoczyna swoją opowieść o życiu rdzennych mieszkańców tych ziemi – Buszmenów. Jesteśmy na niewielkim kempingu w samym sercu Pustyni Namib. Dookoła żadnych miast, wiosek, żadnych innych zabudowań. Jest czarno, słychać tylko odgłosy nocy. Siedzimy skupieni wokół ogniska. Hipnotyzujący głos gospodarza wprowadza nas w trans zasłuchania. W takiej atmosferze nie trudno jest się przenieść myślami wśród polujących buszmenów. Gospodarz kontynuuje opowieść, przybliża nam codzienne życie koczowniczych ludów San (buszmeni to afrykanerska nazwa ), ich historię, obrzędy i zwyczaje. Swoją opowieść kończy, przytaczając życiową doktrynę buszmenów. Dbając o wzmocnienie genów i przetrwanie potomstwa, buszmen żony poszukuje wśród jak najdalej oddalonych plemion. Uśmiecha się do nas, znika i po chwili pojawia się, ciągnąc za dłoń swoją drobniutką japońską żonę. Jest wyraźnie dumny ze swojej „zamorskiej zdobyczy”. Jak prawdziwy buszmen! Niesamowity facet, widać, że nie bez kozery sam się nazywa białym buszmenem. Mieszka na tym odludziu sam z żoną. Skromne białe wnętrze jego domu zdobią skóry lwa i geparda, rogi antylop i cała masa zdjęć z Pustyni Namib, o której wie chyba wszystko. Pochylając się nad maleńkim źdźbłem trawy, szczegółowo wyjaśnia nam jego budowę, która ułatwia zagnieżdżenie się ziarenka w piaszczystym podłożu. Jakiś czas później zatrzyma samochód na środku pustyni, gdzie odchylając kępę trawy pokaże nam gniazdo niewielkiego pająka. Uparcie odsłania piaszczyste wieczko gniazda, tylko po to by pokazać nam, że pająk nie spocznie dopóki wieczko nie znajdzie się z powrotem na swoim miejscu. Drobiazg, ale widać, że ten pająk to całe jego życie.
Z takim nauczycielem zamieniamy się w słuch, wytężamy wzrok i wyostrzamy wszystkie zmysły. Wieczorny wypad na pustynię to fascynująca lekcja afrykańskiego buszu. Nam wydaje się, że mamy super szczęście. Oglądamy Namib w pełnym rozkwicie. Tam gdzie zazwyczaj zobaczyć można jedynie pomarańczowe piaski i konary martwych drzew, teraz rozciągają się zielone pola z drzewami pełnymi liści. Nasz gospodarz przekonuje, że taki widok trafia się raz na 80 lat. Wieczorem przy ognisku pokaże nam zdjęcia tej samej okolicy sprzed kilku lat. Różnica jest szokująca, jakbyśmy byli w zupełnie innym miejscu na ziemi!
Wszystkim nam się wydaje, że dla Namib takie powodzie są zbawienne. W końcu roślinność budzi się do życia. Nic bardziej mylnego. Pustynia to sprytnie skonstruowany i w pełni samowystarczalny ekosystem – deszcze poważnie zachwiały jego równowagę. Biały buszmen wszystko nam skrupulatnie tłumaczy. Po deszczu piasek staje się ciężki, przestaje migrować, opada, zasklepiając szczeliny z powietrzem. Żyjącym w piasku pająkom i skorpionom zaczyna brakować powietrza, umierają, a ptaki tracą pożywienie. Podstawy piramidy żywieniowej zaczynają się chwiać.
Tak skonstruowany ekosystem nie zakłada obecności człowieka i poza niewielką grupą nomadzkich buszmenów San nigdy nie musiał jej znosić. San zamieszkują te ziemie od 5 tysięcy lat. Wielu uważa, że to przedstawiciele najstarszej rasy ludzkości. Mają charakterystyczny wygląd. Są szczupli, niscy, o brunatnożółtym odcieniu skóry. Wykazują też pewne cechy rasy żółtej, np. fałdę skóry na powiekach. To tylko potwierdza hipotezy, że to od nich pochodzą wszystkie istniejące dziś rasy ludzkie.
Od zawsze prowadzili koczowniczy tryb życia. Nigdy nie uprawiali ziemi, nie hodowali zwierzaków. Jedli wyłącznie to co udało im się znaleźć: korzonki, bulwy roślin, zioła; albo upolować. Dlatego tak wyspecjalizowali się w sztuce polowania. Jedna antylopa to obiad dla wieloosobowej rodziny. I to obiad, który musiał starczyć na wiele dni. San zazwyczaj nie konserwowali mięsa, zjadali je w całości. Tak najedzeni mogli tygodniami wędrować w poszukiwaniu nowych, obfitych terenów łowieckich. Potrafili, ukrywszy się w krzakach, godzinami w bezruchu tropić ofiarę, by w odpowiednim momencie skutecznie zaatakować. Ich prymitywnie wykonane łuki nie maja dużego zasięgu lotu, musieli więc wyszkolić się w polowaniu z bliska. Dla przebywających tu od zawsze San, widok nielicznych Afrykanerów, a później niemieckich osadników był nielada gratką. Przecież to taka antylopa, dziwna bo dziwna, ale za to mocno obtłuszczona. Szybko biali stali się ofiarami kolejnych napadów buszmenów, których okrzyknięto żądnymi krwi kanibalami. Nie wiem, czy słusznie. Siebie nawzajem nie jedli, a biały człowiek, zwłaszcza w tamtych czasach, naprawdę przypominał inny gatunek. Grunt, że szybko wydano na nich wyrok. Każdy napotkany na drodze buszmen musiał zginąć. Oni mieli tylko łuki, biały człowiek broń… Historia stara jak świat. Dziś według różnych szacunków pozostało 50.000 Buszmenów. Żyją głównie w Namibii i Botswanie, na pustyni Kalahari.
Jakiś czas później już w Botswanie trafiamy do niewielkiej wioski buszmenów San właśnie na pustyni Kalahari. Nareszcie możemy się im przyjrzeć z bliska. Tradycyjne stroje, a w zasadzie ich brak. Mężczyźni z łukami, kobiety ze skórzanymi sakwami, do których chowa się to, co się w buszu znajdzie. Do tego ogromne skorupy po strusich jajach zamiast plastikowych butelek na wodę. W trakcie spaceru po okolicy wskazują nam lecznice rośliny, tłumaczą ich właściwości – jakieś korzonki, podziemne bulwy, suche gałązki drzew. W życiu byśmy nie powiedzieli, że to jadalne, a jednak. Po pewnym czasie siadamy wszyscy w kręgu. Buszmeni chcą nam pokazać, jak rozniecić ogień. Zapałki? Nic z tych rzeczy! Kilka patyków, kępka słomy, szczypta piasku, chwila pocierania i gotowe! Malutki placuszek żaru szybko trafia na wysuszoną trawę i ogień gotowy. Teraz mogą spokojnie zapalić od niego papierosa. Do tego przydają się dziś ich tradycyjne umiejętności
Wieczorem czeka nas jeszcze wspólne ognisko. A jak ognisko, to oczywiście tańce i śpiewy. Jedna z pieśni jest formą zalecania się do młodej narzeczonej, inna ma wyrazić zazdrość o żonę, za którą ugania się cała wioska. Tłumaczka mówi nam, że najstarsza, mocno pomarszczona babulinka to miejscowa piękność i to o nią najczęściej odbywały się takie śpiewne potyczki. Nawet dziś jej widocznie młodszy mąż wciąż bywa o nią szaleńczo zazdrosny. Szybko dołączamy się do tańców. Dziewczyny siadają w kręgu wokół ogniska, chłopaki tańczą wokół nas, odprawiając taniec proszący o rękę panny młodej. Rytuał jest prosty, po kilkunastu kręgach zatoczonych wokół ognia, siadasz obok swojej wybranki. Pierwszy wybór pada na babulinkę, którą wyraźnie cieszy adoracja. Tej nocy integracja idzie nam cudnie, wychodzą z tego same kolorowe małżeństwa
PS: Dziękujemy wszystkim, którzy oddali na nas głos w konkursie Blog Roku 2011. Dzięki Wam udało nam się zająć 23 miejsce na 187 startujących blogów podróżniczych. Całkiem szczerze przyznajemy, że nie spodziewaliśmy się tak dobrego wyniku. Mamy nadzieję, że doda nam to skrzydeł do opisania naszych pozostałych przygód. DZIĘKI!
Namib w kwiatach
Buszmeni