Wróciliśmy już 6 miesiące temu i od tamtej pory blog bardzo ucichł. Dręczą nas z tego powodu okropne wyrzuty sumienia, ale popowrotna codzienność okazała się na tyle… hmm… jakaś taka…, że czasu na opisanie naszych ostatnich przygód zostało niewiele (powinniśmy tutaj wymienić kilka wyssanych z palca argumentów, ale prawda jest taka, że nie mamy nic na swoje usprawiedliwienie ;)

Po kilku bitwach stoczonych z myślami (i okropnym lenistwem) jesteśmy z powrotem. W końcu do opisania zostały nam jeszcze 3 miesiące w drodze. I to miesiące, które wspaniale zapamiętamy!

A działo się wiele: wraz z grupą 19 fantastycznych osób solidnym 4-napędowym truckiem przejechaliśmy kawałek RPA, Namibii i Botswany, zza grubej ściany ulewnego deszczu gdzieniegdzie udało nam się wypatrzeć Wodospad Wiktorii, jakiś czas później z powrotem w Ameryce Południowej daliśmy się zauroczyć innemu Wodospadowi: Iguazu Falls, który jak na razie pozostanie naszym numerem 1 na wodospadowej liście świata, kupiliśmy WŁASNEGO osiołka i przewędrowaliśmy z nim tydzień w malowniczych krajobrazach wielobarwnych gór na południu Boliwii, w trakcie zdobywania swojego pierwszego w życiu 6-tysięcznika: Huayna Potosi, 6088 m npm, o kilka metrów uciekliśmy lodowej lawinie, spędziliśmy kilka dni w boliwijskiej dżungli w poszukiwaniu aligatorów i anakond, a na koniec nad Jeziorem Titikaka przez 2 dni podglądaliśmy rozbuchany barwnie, alkoholowo i tanecznie miejscowy festiwal i to w świetnym towarzystwie 5 spotkanych na miejscu Polaków. I wreszcie co chyba najważniejsze, daliśmy się przekonać, że Boliwia to fantastyczny kraj. Mieliśmy tu wpaść na kilka dni, a zostaliśmy 1,5 miesiąca. Kosztem Peru, gdzie jednak udało nam się zdobyć nieśmiertelne Machu Picchu, a także dać się po raz pierwszy okraść ostatniego dnia naszej 12-miesięcznej podróży.

Jest więc co opisywać i czas najwyższy usiąść z powrotem do roboty!

Zapraszamy.