Wszystko zaczęło się jakieś 514 lat temu.
Vasco da Gama był właśnie w drodze do Indii. Postanowił zboczyć nieco z trasy i odwiedzić nieznane wówczas Europejczykom wybrzeże Mozambiku. Zachęcony bogactwem portowych miast założonych przez arabskich kupców, zaplanował rychły powrót. I o ile Kolumb odnalazł swoje ‘Indie’ w Ameryce Południowej, to Portugalczycy kurę znoszącą złote jajka upatrzyli sobie właśnie w Mozambiku, a dokładniej w portowych miastach z obszaru kwitnącej kultury suahili. Pod koniec XV wieku jej wpływy sięgały Somalii, a posługujący się suahili Arabowie dorabiali się bajecznych fortun na handlu złotem, kością słoniową i niewolnikami. Tak, tak. Choć mało kto dziś o tym wspomina, niewolnictwo nie jest wcale wynalazkiem białych kolonizatorów. Można by rzec, że to podpatrzona u Arabów lukratywna praktyka biznesowa.
Przez setki lat wpływy Portugalczyków ograniczały się jednak jedynie do kilku portów na wybrzeżu, głównie na Ilha de Moçambique oraz na wyspie Ibo. Aż pewnego dnia kilku ważnych panów stojących na czele europejskich mocarstw oraz USA spotkało się w Berlinie na konferencji. Rozpoczęli tak zwany „Wyścig o Afrykę”. Za pomocą linijki, ołówka i mapy podzielili między siebie cały kontynent.
Chcąc nie chcąc, Portugalczycy musieli umocnić swoje wpływy na południe od Ilha de Moçambique. Mimo to zdecydowana część interioru i północ kraju pozostała w błogiej niewiedzy o zwierzchnictwie Portugalczyków. To zmieniło się dopiero w 1920 roku, wraz z nadejściem w Portugalii dyktatury Salazara. Umocnił on i zcentralizował kolonialną władzę. Dla przeciętnego Afrykańczyka oznaczało to usankcjonowany zakaz dostępu do szkół i szpitali, które zarezerwowano dla białych Portugalczyków, oraz niewielkiej garstki autochtonów, którzy wywalczyli sobie status „zasymilowanych”.
Społeczne niezadowolenie rosło, aż w 1960 roku doprowadziło do buntu w północnej prowincji w miejscowości Mueda. Powstanie krwawo stłumiono. Masakra w Muedzie stała się punktem zapalnym. Odtąd walka o niepodległość ogarnęła cały kraj. Wkrótce w Tanzanii powstało Frelimo – Front Wyzwolenia Mozambiku, który stopniowo zaczął przejmować kontrolę w kraju. W końcu w 1974 roku wraz z upadkiem dyktatury Salazara nowy rząd Portugalii zgodził się przekazać władzę mozambickiej partii.
W 1975 roku, po kilkunastu latach walk, Mozambik ogłosił niepodległość, a mówiąc precyzyjniej, powstało nowe państwo, Republika Mozambiku. W końcu nigdy wcześniej takiego kraju na mapach nie było. No to doczekali się. Tylko co dalej? Portugalczycy wycofali się z kraju po cichu niemal w ciągu jednej nocy, a wraz z nimi wszyscy wyszkoleni specjaliści, wykształcone elity, inżynierowie.
Taki chaos trzeba było szybko opanować. I tak oto Frelimo wpadło na genialny pomysł, by uczynić z Mozambiku poligon doświadczalny komunizmu w najczystszej, najbardziej idealistycznej formie. Nawiązano współpracę z ZSRR i NRD. Zarządzono kolektywizację ziemi. Ściągnięto wolontariuszy: lekarzy i inżynierów ze Szwecji i Francji. Jakby inne przykłady z historii nie wystarczyły i tym razem, komunizm choćby ten w najbardziej idealistycznej formie, okazał się nierealny. Już po kilku latach, kraj stał na skraju bankructwa, sklepy świeciły pustkami, a pieniądz całkiem się zdewaluował.
Sytuacja idealna, by do akcji wkroczył Renamo – Narodowy Ruch Oporu Mozambiku. Partia powstała z inicjatywy Rodezji (dzisiejsze Zimbabwe), a którą od początku wspierał rząd RPA, nie miała (jak to zwykle bywa) alternatywnego programu politycznego. Jej celem była wyłącznie destabilizacja sytuacji w kraju, a co za tym idzie, zniszczenie społecznej i komunikacyjnej infrastruktury w Mozambiku. Dlatego wojnę cywilną, która miała targać Mozambikiem przez kolejnych 13 lat trudno nazwać „domową”. Nie ścierały się bowiem ze sobą dwie wewnętrzne frakcje polityczne, a raczej frakcja Mozambijczyków i wspierana przez wrogie państwa ościenne banda rzezimieszków i pospolitych bandytów. Rekrutacja do Renamo zazwyczaj odbywała się pod przymusem. O ironio, doskonałą bazą rekrutacyjną stały się założone przez Frelimo obozy resocjalizacyjne skupiające najbardziej zatwardziałych kryminalistów i zwykłych bandytów. A taktyka Renamo, którą streścić można w „wybić każdego, kto stawia opór”, do takich przemawiała najlepiej. Osaczano wioski, mordując lekarzy, nauczycieli, lokalne władze, każdego kto miał jakiekolwiek kwalifikacje. Całe wioski przenosiły się do podziemia, partyzanci latami żyli w ukryciu, w buszu.
Sytuacja zaczęła się poprawiać z końcem lat 80-tych, gdy w RPA do władzy doszedł FW de Klerk, ten sam, który doprowadził tam do pierwszych demokratycznych wyborów. Renamo pozostawione bez wsparcia ze strony apartheidowego reżimu zaczęła szybko słabnąć. I tu namieszali też nasi drodzy sąsiedzi ze wschodu. Upadek ZSRR i w Mozambiku odbił się szerokim echem. Na początku lat 90-tych Frelimo wyrzekł się marksistowskiej przeszłości, a w 1992 roku ogłoszono zawieszenie broni. Co nie znaczy, że dziś po wojnie nie ma już śladu.
Parki narodowe świecą pustkami. Jeden z najbardziej znanych południowoafrykańskich parków, Gorongosa słynął kiedyś z największej populacji lwów, imponującej liczby słoni, hipopotamów i nosorożców. Po wojnie po zwierzakach nie zostało śladu. Ze względu na położoną w pobliżu główną kwaterę wojsk Renamo, park zaminowano, a cała infrastruktura popadła w zniszczenie. Dzieła destrukcji dopełnili lekkomyślni żołnierze i odcięci od swoich poletek wygłodniali chłopi. Kość słoniowa i rogi nosorożców szły na handel, a mięso na talerze. Od kilkunastu lat nieprzerwanie trwają tu prace rehabilitacyjne. Przesiedla się zwierzynę z Krugera. Przy dużym wsparciu Stanów Zjednoczonych rangersi starają się przywrócić parkowi dawną świetność. Ale do tego trzeba będzie kilku dziesięcioleci.
Jednak największe piętno wojna odcisnęła na ludzkiej psychice. Kilkoro expatów (obcokrajowcy, którzy osiedlili się w Mozambiku), z którymi rozmawialiśmy narzekało, że u Mozambijczyków umiejętność rozwiązywania problemów równa jest zaradności europejskiego 10-latka. 10 osób pracuje, a wykonują zadanie, którym z powodzeniem zająłby się jeden Europejczyk. I coś w tym jest. Tylko, że nie biorą pod uwagę, że niejeden z nich połowę swojego życia spędził w buszu, i to wcale nie z własnego wyboru. Poza tym, w wielu z nic wciąż odczuwalny jest jakiś podskórny strach, oni się boją, że stracą pracę, boją się, że coś pójdzie nie tak, że wykonają jakiś fałszywy ruch, a w efekcie nie podejmują inicjatywy. Pozostają bierni.
Zmianę podejścia widać dopiero w młodym pokoleniu, oni bywają nieco bardziej odważni, czasem nawet bezczelni. Oczywiście, wciąż pozostaje przepaść między północą, a południem kraju. Południe zdominowane jest przez białych obywateli RPA, to oni prowadzą 95% ośrodków zorganizowanych pod kątem oczekiwań swoich rodaków. I choć w rękach rodowitych Mozambijczyków pozostaje niewiele, młode pokolenie podpatruje i powoli sięga po własne profity. Rozwija swoje małe lokalne interesy, agencje turystyczne, knajpki, pojedyncze backpackersy. Północ Południowoafrykańczyków nie interesuje, za daleko, żeby dotaskać się kamperem z 5-osobową rodziną. No i północna mekka biznesu pozostaje w rękach Hindusów. Ten przedsiębiorczy naród dotrze dosłownie na koniec świata, a jak już tam się znajdzie, to natychmiast założy jakiś mały, dochodowy biznesik i w krótkim czasie zmonopolizuje całą okolicę.
A pozostałe miejsca? No cóż. Czasem miałam wrażenie, że północ Mozambiku, to jedyne miejsce, gdzie nic się nie rozwija, nie idzie do przodu, a wiele spraw niestety się cofa. No bo jeżeli Lonely Planet podaje, że to jedyny hotelik w okolicy, który ma bieżącą wodę, to owszem miał ją, ale kilka lat temu. Dziś ze ściany sterczy już tylko zardzewiała rura. A wiaderka z wodą z oddalonej o kilkaset metrów studni z powodzeniem Ci ją zastąpią. Miała być ciepła woda? No i kiedyś była. Tak przynajmniej sugerowałby elektryczny prysznic, który zepsuł się pewnie kilka miesięcy temu.
Ale kto by się przejmował takimi drobiazgami? W końcu rzeczy się psują, taka ich natura. A przecież i tak najprzyjemniej brać prysznic pod gwiazdami. Jednego na pewno na północy się nauczycie – anielskiej cierpliwości i wyciszenia. To pozwoli w spokoju delektować się widokami. A wierzcie nam – jest czym!
PS: Jaki jest związek z tytułową piżamą? Żaden. Po prostu się rymowało. Dla dociekliwych w Mozambiku na pewno znalazłby się jakiś Hindus handlujący piżamami.
Comments