O Kuala Lumpur słyszeliśmy różne historie. Że, to duże miasto pełne smogu, nieciekawa betonowa metropolia, że najlepiej zmykać po pierwszej nocy. I na początku tak faktycznie zrobiliśmy. Tak wyglądała nasza pierwsza wizyta w KL. Za drugim razem składała się ona z półgodzinnej przejażdżki metrem między 2 stacjami autobusowymi. Jednak, jak mówi przysłowie do trzech razy sztuka… I dobrze, że daliśmy KL trzecią szansę. To bardzo fajne miasto. Duże, faktycznie zatłoczone, trochę modernistyczne, trochę zaniedbane, ale… Mimo wielkości przyjazne dla spacerowiczów, z dużym parkiem i ogrodem botanicznym w centrum miasta (do ogrodu przylegają też rezerwaty jeleni, ptaków i motyli), gdzie ucięliśmy sobie popołudniowy spacer.
Większość atrakcji takich jakich: Masjid Negara, czy Merdeka Square (spory plac naprzeciwko kolonialnych budowli, gdzie w 1957 roku ogłoszono niepodległość od Anglików – Merdeka oznacza niepodległość) znajduje się w niewielkich odległościach, a żywo tętniące serce miasta – chińska dzielnica Chinatown urzeka rozpadającymi się kolorowymi kamienicami pamiętającymi dawnych kolonizatorów. Nie można tez zapomnieć o słynnych Twin Towers, pod które koniecznie trzeba wybrać się wieczorem. Mówię większość atrakcji, bo jedna z nich, absolutnie warta zobaczenia, to Batu Caves – zespół hinduistycznych świątyń wykutych w 3 jaskiniach. Batu Caves leżą 13 kilometrów od centrum, ale można się tam dostać rozklekotanych autobusem nr 11. Oprócz malowniczego położenia, wielkiego pozłacanego posąg … Batu Caves to przede wszystkim wszędobylskie, ciekawskie i wiecznie głodne małpy. Spotkanie z nimi to niezła frajda, bo nie są za bardzo bezczelne (czekały nawet na swoją kolejkę do orzeszka). A czasem zachowywały się zupełnie jak ludzie, delikatnie głaskając nas po rękach. Przebojem była małpa, która z nieukrywaną przyjemnością opróżniała puszkę Sprite’a, co chwilę się oblizując. Myślę, że nie łatwo by było o lepszą reklamę.
Na dodatek w Batu można się jeszcze poprzyglądać wężom i wielkiej iguanie. Z resztą Batu Caves to nie jedyna hinduistyczna świątynia, którą tego dnia odwiedziliśmy. W Chinatown niedaleko naszego hostelu znajdowała się też Sri Mahamariamman Temple. Byliśmy w KL akurat 31 sierpnia- malezyjskie święto niepodległości. Ponieważ chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć, nie wybraliśmy się na uroczyste obchody święta organizowane, ze względu na ramadan, na narodowym stadionie. Za to obchody mogliśmy podglądać pod postacią różnych świątynnych obrzędów.
Najciekawszy z nich właśnie w Sri Mahamariamman Temple. Wierni składając bowiem Bogom w ofierze dary, wyciskali na posągach sok z pomarańczy, cytryn i innych nieznanych nam owoców, potem oblewali je olejkami o dziwnym ciemnym kolorze, by za chwilę obmyć je wodą i zacząć cały rytuał od nowa. Gdy cały zapas kolorowych mazi, olejków i owoców był już wykorzystany przeszli do palenia darów. Trudno nam było od tych rytuałów oderwać wzrok, no ale cóż trzeba jeszcze było przed wylotem (o 23.00) zrobić niewielkie zakupy A trudno sobie wyobrazić lepsze do tego miejsce jak pobliski Chinatown Central Market- zbiorowisko stoisk oferujących wszystko od biżuterii poprzez lokalne ubrania po batiki i potężne drewniane rzeźby. Jako ostatni przystanek przed wyjazdem z KL zdecydowanie zbyt kuszący. Powstrzymaliśmy się tylko dlatego, że czekała nas Indonezja ze swoimi pięknymi, zwłaszcza balinezyjskimi, wyrobami.