Jakarta – cóż takiego możemy powiedzieć o Jakarcie. Chyba głównie tyle, że to duże miasto… i że to właśnie tu zaczęła się nasza przygoda z Donnie’m i jego ekipą. Zniechęceni zasłyszanymi opiniami, od samego początku uznaliśmy Jakartę jedynie za punkt tranzytowy. I tu spotkała nas niespodzianka – okazuje się bowiem, że Jakarta i jej knajpki scentralizowane wokół głównej turystycznej ulicy Al Jaksa to też świetne miejsce, by poznać ciekawych ludzi. Tak więc, gdy dzień mijał nam leniwie na uzupełnianiu bloga i dawaniu Wam znaku życia, w jednej z knajpek zagadnął nas Donnie – potężnej postury Indonezyjczyk na oko w naszym wieku. Od grzecznościowej wymiany informacji, skąd jesteśmy i gdzie zmierzamy, szybko przeszedł do propozycji dołączenia do jego znajomych, którzy dwoma samochodami zmierzali w stronę Bali. Mielibyśmy jedyne płacić za benzynę, po drodze zatrzymać się u jego rodziny w Bandung i może jeszcze w 2 turystycznych miejscowościach, do których i tak chcieliśmy zajrzeć. Propozycja nie do odrzucenia, co? Tylko pozostaje zwykła ludzka nieufność… Czy można im zaufać? Wątpliwości jednak rozwiała informacja, że stosunkowo niedawno Donnie podróżował z Alicją i Andrzejem Budnikiem, Polakami, których bloga – relację z podróży dookoła świata – śledziliśmy już od pewnego czasu. Znajomość potwierdzona wpisami na couchsurfingu i blogu Alicji i Andrzeja, a także serią zdjęć na komórce uspokoiła nasze nieufne sumienia.
No więc wyruszamy z Jakarty, jak najszybciej się da. Jednak następnego dnia nasi nowi znajomi mieli jeszcze coś do załatwienia, więc zamiast wyruszyć z rana do Bandung, dzień spędziliśmy w parku rozrywki z Donnie’m i jego przyjaciółmi, Dawidem, Iouanem, Lenny. Dość oryginalne to spojrzenie na stolicę Indonezji , ale przynajmniej dobrze się bawiliśmy.
W końcu wyruszyliśmy, do Bandung dotarliśmy późną nocą i zatrzymaliśmy się w domu wujka Donnie’go, a ściślej mówiąc w… szpitalu.
Jego ciocia jest lekarzem położnikiem i prowadzi przydomowy szpital, a raczej prowadziła – sale, w których spaliśmy nie wyglądały na zbyt często używane. Ten ‘prawie domowy’ pobyt miał swoje wyraźne zalety: zabawy z małym kotkiem, przepyszne wegetariańskie lunche przygotowane specjalnie dla nas (w czasie ramadanu muzułmanie nie jedzą od świtu do zmierzchu), ale przede wszystkim przepiękne położenie domu – na wsi, na wzgórzach w okolicy Badung, wśród malowniczych tarasów ryżowych.
W trakcie niedługiego porannego spaceru po okolicy mogliśmy zachwycać się zapachem suszonych na słońcu goździków, przyjrzeć się z bliska miejscowym drzewom owocowym (papaja, durian, banany, itp.), wypstrykać całe mnóstwo głupich zdjęć, a nawet podejrzeć młócenie ryżu w przydomowej młocarni.
Poza tym dzięki Dawidowi i Iouanowi w ciągu półtora dnia udało nam się zobaczyć okoliczne wzgórza, opuszczone miasteczko holenderskie położone w górach, jaskinie, gdzie w trakcie wojny indonezyjsko-holenderskiej przechowywano jeńców, samo Bandung i bajeczny wulkan Tangkuban Perahu, choć o nim bardziej szczegółowo później.
W ciągu kolejnych dni zobaczyliśmy jeszcze wulkan Pandaya, Pangandaran – jawajski nadmorski kurort spustoszony w 2006 roku przez potężne tsunami, Batu Karas – okoliczną wioskę surfingowców, Zielony Kanion – rejs łodzią po zielonej rzece, dookoła tropikalny las, wodospady i dzikie zwierzaki . Po 4 dniach obfitujących w liczne atrakcje byliśmy w Jogyakarcie – naszym celu. Dawid i Iouan cały ten czas służyli nam za prywatnych przewodników i kierowców. Ostatni wspólny dzień spędziliśmy w Jogyakarcie, gdzie zobaczyliśmy hinduską starożytną świątynię Borobudur. Następnego dnia nasi jawajscy znajomi wrócili do Bandung.
W czasie naszej wspólnej podróży zorientowaliśmy się, że jadą tą trasą wyłącznie ze względu na nas. Trzeba przyznać, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do tak swobodnie porzucanych obowiązków zawodowych i tak niezobowiązująco oferowanego czasu i uwagi, więc spędziliśmy kilka dni na rozgryzaniu, gdzie może być ukryty haczyk. Wiedzieliśmy, że Dawid i Donnie zimą wybierają się do Europy, gdzie liczą na gościnę swoich nowo nabytych przyjaciół. Nas jednak zimą jeszcze w Polsce nie będzie, a mimo to Dawid i Iouan pozwolili nam dobitnie poznać indonezyjskie rozumienie gościnności. I to jak się okazało był jedyny haczyk. Po prostu trudno nam było zrozumieć, że ktoś może dla nas tak po prostu poświęcić tyle czasu. Dla nieufnych Polaków takich jak my, trochę ta gościnność ekscentryczna, ale przemiła i bardzo przydatna, gdy ma się niewiele czasu i chęć dotarcia do najbardziej oddalonych zakątków Jawy.
Podróż z chłopakami miała jeszcze jedną wielką zaletę – mieliśmy okazję poznać Jawę „od środka” – od tej mniej turystycznej strony. Przejechaliśmy samochodem dobrych kilkaset kilometrów podziwiając jawajskie krajobrazy. Oboje zgodnie uznajemy, że Indonezja jest jak dotychczas najbardziej malowniczym krajem jaki widzieliśmy. Inne kraje mają kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt atrakcji turystycznych dzięki, którym zawdzięczają swoją sławę. Jednak między jedną atrakcją a drugą nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Tutaj jest inaczej. Niemalże każdy kilometr kwadratowy Indonezji nadaje się na pocztówki. Kombinacja różnych wariantów krajobrazu z udziałem morza, raf koralowych, plaż, palm, dżungli, rzek, gór, pól ryżowych i wulkanów jest momentami magiczna. Każda wyspa jest inna – jedna muzułmańska, druga hinduska, trzecia chrześcijańska, czwarta dzika jak Borneo. Na zdjęciach tego nie zobaczycie – trzeba to poczuć tu na miejscu wszystkimi zmysłami. Pakować plecaki i w drogę!
BANDUNG
PAGANDARAN i BATU KARAS
ZIELONY KANION
BOROBUDUR
Comments