Jadąc na pace mini-ciężarówki mijamy kolejne osady i małe wioski. Żadnej oznaki elektryczności, kanalizacji, bieżącej wody. Brak asfaltu, murowanych domów, sklepów, punktów medycznych, szkół, policji.
Nie ma nic – zupełnie jak u Krzysztofa Kononowicza.
Ale… Mijani w wioskach ludzie nie wyglądają na smutnych. Jacyś tacy pogodni, rozgadani, wyglądają na zdrowych i energicznych. Dzieciaki, widząc nas, nie proszą o pieniądze i nie próbują niczego gwizdnąć. Zamiast tego machają do nas roześmiane. Dorośli nie patrzą spod łba – z twarzy można raczej wyczytać ciekawość i życzliwość. Wszystko razem wydaje się jakoś takie… właściwe.