Z wyspą Tioman mamy związanych kilka przygód, więc chyba na zawsze utknie nam w pamięci. Na samym początku wyspa jakby broniła nam do siebie dostępu. Chcieliśmy tam dotrzeć zaraz po Taman Nagarze, jednak okazało się, że tej stosunkowo niedużej odległości (ten sam stan) nie da się pokonać jednego dnia. Wyruszyliśmy więc z Melaki. Najpierw przeprawa autobusem, potem taksówką kolejną 1 godz 20 minut z napotkanymi na dworcu Holenderkami, a na koniec łódką. Trzeba było na nią poczekać 2 godziny, ale i tak dobrze bo była to ostatnia łódka tego dnia. Godziny wypływu łódek zmieniają się każdego dnia zgodnie z pływami. W trakcie odpływu port bowiem zamienia się w plażę. No i na nasze nieszczęście mieliśmy się o tym przekonać na własne oczy.

14.30 – godzina odpływu,  załoga nawet nie zaczęła wpuszczać nas na pokład.  14.45 – ok. wchodzimy na pokład.  15.00 – wciąż czekamy na ostatnich spóźnialskich (każda dodatkowy pasażer to kilka groszy w kieszeni), ale na łódce robi się ciasnawo, a poziom wody coraz niższy.  15.05- ok. ruszyliśmy. Ale nie na długo, jakieś 10 minut później utknęliśmy na mieliźnie. Łódka była przeładowana – sporo ponad 100 osób. Manewry typu wszyscy przechodzą na dziób, by odciążyć kadłub, część ludzi na mniejszą motorówkę etc nic nie dały i utknęliśmy na dobre. Trudno było nie wściekać się na tak głupią załogę, zwłaszcza, że w ogóle przestali nas informować po angielsku. Kompletny brak informacji w takim momencie sprzyja panice, więc było sporo niepokoju.  Pozostało czekać, aż większa łódź przypłynie z wyspy, zakotwiczy się w zatoce, a wszystkich pasażerów przetransportują na nią mniejszymi motorówkami. Wypłynęliśmy po 19.00, zmęczeni, ale i nieco szczęśliwi, że w ogóle udało nam się wyruszyć tej nocy z portu. W tym całym zamieszaniu nie zrobiliśmy zdjęć.  Jednak widok naszego pierwszego promu na mieliźnie ze spacerującymi wokół niego ludźmi z wodą po kolana utknie nam na pewno w pamięci.

Na szczęście sama wyspa zrekompensowała wszystkie trudy. Jest przepiękna. Mieliśmy okazję się o tym przekonać biorąc całodniową wycieczkę łódką dookoła wyspy. Zatrzymaliśmy się na 2 plażach, w okolicy wapiennego szczytu Twin Peak, nazywanego też tu zębem smoka, na plaży nieopodal malowniczego wodospadu, obok wysepki Renggis, świetnej do podglądania życia rafy koralowej i jeszcze kilku miejscach. Wyspa jest super bo jest tak różnorodna, mini zatoczki z dziewiczymi plażami z śnieżnobiałym piaskiem przecinane są wapiennymi szczytami, wielkimi biało-czarnymi skałami, dżunglą i palmami. Naprawdę super! Na wycieczce poznaliśmy kanadyjsko-australijską parę, a że jeden z przystanków mieliśmy w sklepie duty free, gdzie alkohol jest 3 razy tańszy niż gdziekolwiek indziej w Malezji… No cóż tego wieczoru jeszcze z poznanymi poprzedniego dnia na łódce Nickiem z RPA i Jenną z Anglii oraz kilkoma Malezyjczykami mieliśmy najlepszą jak dotąd imprezę wyjazdu!

Gdzieś około 4-tej nad ranem zaczęliśmy rozważać nawet dłuższy pobyt na wyspie, ale bilety powrotne na lot do KL były już kupione. Sam lot był też niesamowity, bo operowany przez linie Berjaya Air- przewoźnika lokalnego kurortu Berjaya. Lotnisko to wąziutki i niezbyt długi pas startowy upchany między górami a morzem w jednej z nadmorskich wiosek, a samolocik którym poszybowaliśmy był małym, mieszczącym 45 osób śmigłowcem. Wszystko jednak odbyło się super szybko, sprawnie i bezpiecznie, do tego bardzo malowniczo. Ani chwili nie żałowaliśmy, że nie zdecydowaliśmy na powrót przeładowaną łódką, tym bardziej że Tomkowi dość mocno doskwierał syndrom dnia poprzedniego.

PS: Może papieroska? Malezyjskie paczki kuszą….

Może papieroska?

GALERIA NA PICASA – TIOMAN