Taupo to niewielkie miasteczko położone około 60 km na południe od Rotorui, nad największym nowozelandzkim jeziorem o takiej samej nazwie. Już sam spokój i błoga cisza panujące nad brzegiem jeziora dostarczają wystarczających powodów, by zaszyć się tu na kilka dni. Do tego widok ośnieżonych wulkanów Narodowego Parku Tongariro w tle…
My jednak przyjechaliśmy tu nie po ciszę i spokój, a w odrobinę innym celu. Zamarzyło nam się wyskoczyć z samolotu i spojrzeć na świat z wysokości 4,5 km. A co!? Tandem skydiving to jedna z najpowszechniej dostępnych atrakcji Nowej Zelandii. Przepiękne górzyste krajobrazy, a do tego nowozelandzkie zamiłowanie do przygód, przy dość wysokich standardach bezpieczeństwa, sprawiły, że już od dawna planowaliśmy wyskoczyć gdzieś w Nowej Zelandii. Taupo okazało się być jednym z najtańszych miejsc. Jak ogromne było więc nasze rozczarowanie, gdy wysunąwszy rano nos spod kołdry w chłodnawym spaceshipie, na horyzoncie zobaczyliśmy tylko gęste chmury, chmury i jeszcze raz chmury. Ze względu na bezpieczeństwo w brzydką pogodę skoki się nie odbywają. Trochę markotni, zwlekliśmy się jednak z łóżka i postanowiliśmy wykorzystać ten dzień, aby zobaczyć wszystko co w okolicy warte ujrzenia.
Po krótkim spacerze wzdłuż brzegu jeziora, ruszaliśmy na spotkanie z wodospadem Huka Falls na wypływającej z Taupo rzece Waikato. Waikato (po maorysku „płynąca woda”) to najdłuższa i najpotężniejsza nowozelandzka rzeka. I choć Huka Falls nie są najwyższym nowozelandzkim wodospadem, budzą respekt. Siła kotłujących się kaskad, wypluwających 220 tysięcy litrów wody na sekundę nie zachęca do pływania w okolicy wodospadu. Huka Falls jest z resztą głównym powodem ubogiego życia podwodnego w górnym biegu rzeki Waikato. Jak się okazuje, nie tylko rybom nie jest łatwo, jak dotąd wodospadu suchą nogą nie przepłynął też żaden człowiek.
Huka Falls znane są też z innej podwyższającej poziom adrenaliny atrakcji – Huka Jet, szybkiej motorówki, która zabiera chętnych pod sam pieniący się wodospad. Po zaciągnięciu języka, dowiedzieliśmy się jednak, że dla żądnych wrażeń lepszym pomysłem jest 40 minutowa przejażdżka Rapids Jet. I tym sposobem godzinę później staliśmy już ubrani w czarne kapoki, gotowi do walki z rwącym nurtem rzeki Waikato w okolicy tamy Aratiatia. Rapids Jet wypływa zaledwie 3 razy dziennie w godzinach otwarcia tamy. Adrenalinę zapewnia więc walka ze wzburzonymi tonami wody, które mają zaledwie 40 minut na przebicie się przez wąskie koryto rzeki, zanim tama znów odetnie im odpływ. Przejażdżka okazała się być genialną zabawą, spotęgowaną jedynie przez okrzyki niemogących ukryć entuzjazmu Japończyków i pojękiwania nieco przestraszonych Australijczyków.
Z nieco zaspokojoną już żądzą wrażeń prosto z przystani Rapids Jet pojechaliśmy do parku termalnego o wdzięcznej nazwie „Craters of the Moon” (Księżycowe Kratery). Malowniczy, buchający parą park, pełen niewielkich basenów wypluwających gorące błoto jeszcze 50 lat temu był zwykłym polem uprawnym. Jednak budowa pobliskiej hydroelektrowni, a co za tym idzie zmiana aktywności i ciśnienia podziemnych wód, zamieniła pole w syczący i plujący błotem park z doskonałym widokiem na… No właśnie, na wyskakujących z samolotu 4,5 kilometra powyżej śmiałków. W między czasie pogoda się poprawiła, zza chmur wychyliło się słońce, aż w końcu na czyściutkim niebie można było ujrzeć sylwetki wzbijających się wysoko samolotów. Może jeszcze nie wszystko stracone?
Było jednak już późne popołudnie, do zachodu słońca pozostało niewiele czasu. I szczerze powiedziawszy sama myśl, że mogło być się udać, zaczęła u mnie wywoływać coraz bardziej odczuwalny stres. Pół godziny później siedzieliśmy już w samochodzie, niby mimochodem kierując się w stronę lotniska, w myślach powtarzając sobie jednak, że przecież przed skokiem potrzebne jest szkolenie, że podpisanie wszystkich dokumentów zabiera duuużo czasu, a my przecież tego samego wieczoru mieliśmy jeszcze dotrzeć do Parku Tongariro.
Zaraz po wejściu do biura Taupo Tandem Skydiving, tak tylko żeby się zapytać, jak wygląda skok (w końcu może zatrzymamy się tu w drodze powrotnej do Auckland za kilka tygodni), przywitano nas radosnym pytaniem, czy skaczemy. Szeroki uśmiech na twarzy Tomka podpowiadał mi, że on skacze, u mnie jednak pytanie to wyzwoliło mały atak paniki. Jak to, już, tu i teraz? Tak bez przygotowania, szkolenia, niczego? W kolejce czekała już para Japończyków w trakcie miesiąca miodowego i, jak ochoczo zapewniła nas pani na recepcji, mogliśmy do nich za chwilę dołączyć.
I choć dziś sama już nie wiem, jak to się stało, niespełna 20 minut później wyskakiwaliśmy już z samolotu na najwyższej możliwej wysokości 15000 stóp (około 4,5 kilometra). Na zewnątrz temperatura wynosiła -12°C, jak okiem sięgnąć widać było jedynie daleko pod nami zawieszone białe obłoki, horyzont wydawał się jakiś eliptycznie wygięty, a wyskakujący tuż przede mną Tomek zniknął mi z oczu w ciągu, nie kłamię, mniej niż sekundy. Jakoś to wszystko nie napawało mnie optymizmem, ale wtedy niewiele już miałam do gadania…
A sam lot? Był niesamowity, w życiu się tak nie bałam! Szczypiące powietrze na policzkach, bezdech, niemożność poruszenia ręką, nogą, czymkolwiek, tak jakby moje ciało należało do kogoś innego. W końcu spadek z prędkością ponad 200 km na godzinę robi z twoim ciałem, co mu się żywnie podoba. Ale było warto! Choć dla mnie zwłaszcza dla chwili, gdy otworzył się spadochron J Zapanowała wtedy błoga cisza, horyzont jakby się wyprostował, a ja dostrzegłam w końcu piękne krajobrazy Taupo i rysujących się daleko, daleko w dali wulkanów Tongariro.
Trzeba przyznać, że wszelkiego rodzaju sporty ekstremalne to to co w Nowej Zelandii, z charakterystyczną nowozelandzką wymową, DI BIZT OF DI BIZT. Tak, tak, prawdziwy, szanujący się Nowozelandczyk nie wymawia E, zamiast tego po szkocku pięknie kaleczy angielski
Zapraszamy na nową jakość na henhen.pl – film z naszego skoku!
PS. Stać nas było jedynie na jeden film z lotu, więc Tomek, jako prawdziwy dżentelmen, odstąpił mi tą przyjemność.
PS 2. Zwróćcie uwagę na ręce Pauliny! Pomimo prób podania ręki kamerzyście, natura szybującego ptaka okazała się silniejsza!
PS Tomka: Hello! W skydivingu chodzi o ten moment przed otwarciem spadochronu, więc to dla niego warto to zrobić Mnie szczęśliwie udawało się ruszać wszystkimi kończynami (?) – zabawa przednia. Jeśli ktoś chce doświadczyć podobnych emocji, a nie ma akurat pod ręką samolotu, może wychylić się przez okno samochodu pędzącego z prędkością 200 km/h. Jeśli się spodoba, to jazda na lotnisko!
Taupo i okolice
Rapids Jet
Skydiving