Główni bohaterowie tego postu powinni okazać się bardzo bliscy wszystkim Wam mieszkającym w mroźnej krainie śniegu – LODOWCE ;) Po przejechaniu niezliczonych kilometrów wschodniego wybrzeża południowej wyspy, w końcu dotarliśmy do miasteczka Franz Josef położonego u stóp lodowca o tej samej nazwie. Została ona rzecz jasna nadana przez Niemca na cześć austriackiego cesarza. Nam oczywiście bardziej przypadła nazwa maoryska – „Ka Roimate o Hinehukatere” (łzy Hinehukatere). Historia nazwy maoryskiej stokroć piękniejsza niż dzieje austriackiego Franza. Otóż piękna Hinehukatere kochała górskie wspinaczki i któregoś dnia namówiła na wyprawę swojego niedoświadczonego lubego Wawe. Luby na jej i swoje nieszczęście okazał się pierdołą i spadł z hukiem, zabijając się na miejscu. Hinehukatere ze złamanym sercem płakała, płakała, płakała i płakała, a jej łzy spływały, zamarzając, aż w końcu utworzyły lodowiec.

Paulina i Franz

Do Franz Josef przyjechaliśmy późnym popołudniem i nie tracąc czasu, od razu wyruszyliśmy do stóp osławionej bryły lodu. Pogoda w okolicy nie rozpieszcza – zdecydowaną większość roku niebo zasnute jest chmurami, a deszcz jest tu chlebem powszednim. Do jęzora lodowca idzie się około 30-40 minut – my ze względu na psującą się pogodę i zachodzące słońce pokonaliśmy trasę znacznie szybciej. Na miejscu cóż… lodowiec. Nic nie ujmując panu Franzowi, lodowiec nie zrobił na nas piorunującego wrażenia. Z jednej strony przyczyniła się pewnie do tego pogoda, ale z drugiej… nieuważny obserwator mógłby pomylić lodowiec z kopalnią węgla. Olbrzymia masa lodu zbiera po drodze setki metrów sześciennych żwiru, przez co kolor Josefa daleki jest od bieli. Mieliśmy jednak okazję dowiedzieć się kilku ciekawych faktów na temat życia wiecznego lodu. Okazuje się, że są osoby, które kwestionują fakt, iż lodowiec powstał z łez niewiasty rozpaczającej za pierdołowatym Wawe. Otóż ich zdaniem lodowiec ma swoje źródło w kotle śnieżnym o powierzchni 20km2, położonym wysoko w górach. Lodowce są niczym innym jak wolno płynącymi rzekami lodu. Powstają w miejscach, gdzie ukształtowanie terenu sprzyja gromadzeniu się dużych ilości śniegu – w tym przypadku powyżej granicy wiecznego śniegu. Gdy śniegu zgromadzi się wystarczająco dużo, wywierane ciśnienie sprawia, że staje się on plastyczny i zaczyna spływać do doliny. Tarcie między lodowcem a podłożem wytwarza ciepło, które roztapia lód  – powstała w ten sposób woda działa jak smar. Śnieg przesuwa się w niższe partie gór, rozpuszcza się i zamienia w rzekę.

Kea złodziejka - jedyna górska i mięsożerna papuga świata

Lodowiec może być w jednej z dwóch faz – transgresji lub regresji. Pierwsza ma miejsce wówczas, gdy ilość śniegu gromadząca się u źródła przewyższa ilość topniejącej masy i czoło lodowca przesuwa się do przodu. Gdy dostawy śniegu są mniejsze mówimy o cofaniu się lodowca – regresji. Możliwy jest jeszcze postój lodowca – gdy tempa topnienia i gromadzenia się śniegu są jednakowe. Fazy jak to fazy przychodzą jedna po drugiej. Obecnie Franz Josef rośnie… i to rośnie jak na drożdżach. Między 1940 a 1980 rokiem skurczyło mu się kilka kilometrów, ale od roku 1984 pędzi z niebywałą prędkością 70 cm dziennie! Jest to ponoć fenomen w środowisku lodowców. Franz ma obecnie 12 km, ale szacuje się, że 10000-15000 lat temu sięgał morza Tasmańskiego (około 20 km dalej).

Cierpliwi mogą obserwować cykle lodowca przez panoramiczne okno kościoła St. James Anglican. Kościół zbudowano w 1931 roku z pięknym widokiem na jęzor. W 1954 roku lodowiec ku rozczarowaniu wiernych zniknął z pola widzenia, ale już w roku 1997 pojawił się ponownie. Jaki z tego morał? Strzeżcie się, budując domy z widokiem na lodowce!

Okoliczną atrakcją jest również jezioro Matheson, słynące z przepięknych refleksów – w tafli wody odbijają się majestatycznie ośnieżone szczyty – w tym najwyższy szczyt Nowej Zelandii – Mt. Cook. My ze względu na brzydką pogodę mogliśmy podziwiać jedynie refleksy okolicznych traw i majestatycznych krzewów – widok nieco mniej spektakularny. Rozczarowani niegościnnością miejscowej natury, postanowiliśmy, w ramach zemsty, ściąć wiszący most prowadzący nad jezioro.

Nie daleko Franza znajduje się jego towarzysz Fox. Nieco mniej popularny wśród turystów, ale równie okazały. Nam wydał się czystszy, dzięki czemu zrobił na nas lepsze wrażenie. Fox również znajduje się w fazie wzrostu, jednak już nie tak spektakularnego jak Franz (około 1 metra na tydzień). Pogoda na Foxie była okropna, więc wizyta nie przeciągała się zbyt długo. A szkoda, gdyż okoliczne góry, wodospady, strumienie i oczka wodne tworzyły bardzo malowniczy krajobraz.

Fox Glacier

Po części ze względu na pogodę nie skorzystaliśmy też z najrozmaitszych opcji eksploracji lodowców. Agencji turystycznych  jest dużo, a pomysłów na rożnego rodzaje aktywności w okolicy jeszcze więcej. Najpopularniejsze są trekkingi po lodowcu oraz loty widokowe z opcją lądowania w jego górnej partii.

Pocieszając się zaoszczędzonymi pieniędzmi, przypadkami turystów przygniecionych bryłami lodu i samolotów rozbijających się o jęzor, a następnie przez kilka miesięcy spływających doliną, a także opiniami, że w końcu to tylko kupa brudnego śniegu, wyruszyliśmy w poszukiwanie lepszej pogody. Kierunek: Queenstown!

W drogę...

PS: Filmik dla zainteresowanych inteligencją postrachu turystów w Nowej Zelandii – Kea w akcji!

Franz Josef

Matheson Lake

Fox

W drodze do Queenstown