Po 12 godzinach lotu wylądowaliśmy w Tokyo o 09:00 rano czasu lokalnego. Na lotnisku odebraliśmy nasze JR Rail Passy, które kupiliśmy wcześniej przez Internet. Jest to rodzaj 2-tygodniowego biletu, który upoważnia nas do korzystania ze wszystkich połączeń kolejowych i autobusowych oferowanych przez JR. Jest ich sporo i pokrywają całą Japonię. W ramach biletu możemy korzystać między innymi z tzw. bullet trains, pociągów jeżdżących około 300 km/h. Dzięki temu w 18 dni planujemy zobaczyć sporo miejsc oddalonych od siebie często ponad 1000 kilometrów. Choć zobaczymy, ile z tego planu uda nam się zrealizować.
Pierwszy dzień minął dość sennie. W samolocie nie udało nam się za bardzo pospać, więc 8 godzinna różnica czasu nieco zaburzyła naszą egzystencję. Z pewnością za kilka dni organizm się przestawi, na razie mamy klasyczny jet lag. Zaczynamy rozumieć nieodparte pragnienie Japończyków, by każdej możliwej pozycji, w metrze, przy barze, a nawet na spacerze uciąć sobie krótką drzemkę. Tyle regenerującego snu może być powodem ich długowieczności. Paulina odkryła też drugi powód- niesmaczne lub bezsmakowe jedzenie- jedzą więc mało i z konieczności to co pod ręką – dużo rybek. A wiemy, co mówimy, bo dziś rano byliśmy na Tsukiiji Fish Market – największym targu rybnym świata. Zdecydowanie odradzam niejedzącym ryb – wymaga twardych nerwów (Sylwia to z pewnością miejsce nie dla ciebie) – dla innych niezła atrakcja.
Poza tym pierwsze wrażenia z Tokio (co oznacza Wschodnią Stolicę) bardzo pozytywne. Nie przytłacza swoją wielkością i naszym zdaniem jest spokojne i przyjazne. Spacerując około północy, czuliśmy się bezpieczniej niż w Warszawie. O 23:00 ulice są pełne lekko podchmielonych Japończyków wracających do swoich domów (gdziekolwiek by one nie były – kilka jest na naszej stacji metra). Wygląda na to, że wieczorami aktywnie odreagowują ciężkie dni pracy.
Z ciekawostek dodamy, że natknęliśmy się na sklep ze szczeniakami i kociętami „Pet Shop – Baby Doll”. Jest to z grubsza sklep dla miłośników zwierzątek- zabawek, więc w szklanych klatkach sprzedawane są wyłącznie maluszki – malutkie szczeniaczki i mini mini kotki. Słodko, tylko zastanawialiśmy się z Tomkiem, co się z nimi dzieje, gdy dorosną i tracą tę swoją rozkoszną niewinność? Dla bardzo wrażliwych (znów myślę o Sylwii ) dodam, że maluszki trzymane są tam od godziny 15.00, więc rano zapewne są jeszcze przy mamie, albo na pewno na wybiegu. Mnie jednak i tak serce się krajało, bo nie miały one nawet wody, a większość z nich cały czas poświęcała na rozpracowywanie zębami zamków od klatek.
Odpocząć od neonów i modernistycznej architektury można wśród świątyń i uliczek Asakusy, albo na brzegu rzeki Sumidagawa. To niskozabudowane (2, 3 kondygnacje), tradycyjne, drewniane Tokio jest bardzo klimatyczne i urokliwe, ale gdyby taka zabudowa miała pomieścić wszystkich obecnych mieszkańców nie starczyłoby powierzchni całej Japonii.
Niestety mamy problemy komunikacyjne – angielski nie jest zbyt powszechny. Często nie sposób się dogadać nawet w najprostszej sprawie. Z pomocą przychodzi gestykulacja i przypadkowi przychodnie znający nieco angielski, także ogólnie dajemy radę. Jednak jak ktoś jest głodny (głodna Paulina = zła Paulina), w żadnej z tysiąca knajp nie ma ani literki po angielsku, a nagabywacze tylko z szerokim uśmiechem rozkładają ręce ”Welcome, no menu” ( to wszystko co znają po angielsku) to człowiek traci cierpliwość.
Aha, no i nie działają nasze komórki (może to i lepiej, bo roaming ponoć chorendalnie drogi), także przez kolejnych 2,5 tygodnia jesteśmy dostępni tylko internetowo.
Pogoda ponura – w Tokyo kończy się właśnie monsun. Bardzo ciepło, ale japońskiego słońca jeszcze nie widzieliśmy. Na szczęście ktoś kiedyś wymyślił parasolki, do tego przeźroczyste, także przez pryzmat parasolki też można zwiedzać świat
PS: Uznaliśmy, że zdjęcia będziemy wrzucać na Picasa Web Album. Jest to dla nas chyba najwygodniejsza forma. Jak coś nie działa tak jak trzeba, albo macie jakieś uwagi techniczne związane z blogiem, dajcie znać na maila.