Kolejnym etapem naszej podróży był trzydniowy rejs na Whitsunday Islands. Do tej pory kiedy nastawialiśmy się na chociaż minimalnie żeglarską przygodę, spotykało nas rozczarowanie. W Indonezji łódka okazała się totalnym nieporozumieniem, a na Fiji ponoć był za słaby wiatr i na żaglach nie wyrobilibyśmy się z harmonogramem. Tym razem miało być inaczej. I było!

Eureka II

Eureka II to nowoczesny wyścigowy jacht (tzw. Sydney 60 – długość 60 stóp, około 18,2 metra), który w swojej karierze startował w wielu prestiżowych regatach. Prawdopodobnie współcześnie łódka nie miałaby szans z najnowocześniejszymi jachtami w swojej klasie, ale dla nas była szczytem żeglarskich marzeń. Wszystko było na niej 10 razy większe niż na łódkach, na których miałem do tej pory okazję pływać. Żeglarz ze mnie taki sam jak i biker ;) , ale kilka razy na mazurach i raz na Bałtyku się było – Duck, Mar, Betel, Toh2, panowie pamiętacie jeszcze te czasy? :)

Poza żeglarską przygodą rejs miał jeszcze jeden cel: zobaczyć piękne wyspy Whitsunday. A zwłaszcza jedną z najpiękniejszych plaży – Whitehaven Beach. Trzeba przyznać, że jest to miejsce nie z tego świta. Kolor wody i piasku jest nie do opisania – o pięknych krajobrazach nie ma co pisać, trzeba to zobaczyć na własne oczy.

Whitehaven beach

W trakcie rejsu mogliśmy też poobserwować podwodny świat. Każdego dnia mieliśmy krótką przerwę na snorkelingowanie. Co ciekawe, w tych okolicach jest zakaz wchodzenia do wody bez specjalnego kombinezonu zakrywającego całe ciało. Wszystko przez ryzyko poparzenia przez meduzy – są malutkie, ale spotkanie z nimi może być bardzo bolesne. No więc pokornie przed każdym kontaktem z wodą ubieraliśmy nasze gustowne gumowe wdzianka. W jednym z miejsc oprócz snorkelingowania zrobiłem też nurka. Mimo, że nie schodziliśmy głębiej niż 13 metrów, nurkowanie było jednym z najciekawszych w mojej krótkiej karierze. Dużo zakamarków, wąskich tuneli i szczelin, przez które musieliśmy przepływać, dbając o to, by nie zahaczyć niczym o rafę. Świetna sprawa – manewrowanie w ciasnych rafach, skałach lub  wrakach, precyzyjnie regulując oddechem pływalność, to chyba to co najbardziej kręci mnie w nurkowaniu.

Na łódce trafiło nam się też doborowe towarzystwo: dwoje Irlandczyków, przesympatyczny Niemiec Johannes, z którym spędziliśmy jeszcze kilka dni po rejsie i obywatelka Jersey (ha, zna ktoś takie państwo?!), Sarnia. Dwoje ostatnich jest właśnie w trakcie podróży ‘niemal’ dookoła świata. Sarnia podróżuje już nawet od 2 lat, tylko w nieco mniej typowy sposób. Co jakiś czas wraca na wyspy odwiedzić rodzinę i przyjaciół i dopilnować swoich interesów- m.in. domu, z wynajmu którego finansuje podróż. Niektórzy to mają szczęście, co? Wystarczy niewielka nieruchomość gdzieś w okolicach Wielkiej Brytanii i można całe życie nic tylko podróżować :)

Sypialnia z widokiem na morze...

No ale wracając do równie ciekawej rzeczywistości, ostatniego dnia 3-dniowego rejsu, w drodze powrotnej mieliśmy małe regaty z konkurencyjną łódką. Była nieco większa i teoretycznie szybsza na prostych kursach. Naszym atutem były  jednak szybkie zwroty. Do portu płynęliśmy jednym halsem, mimo to przez całą drogę utrzymywaliśmy prowadzenie. Wystarczyło jednak, że na samej końcówce na chwilę straciliśmy wiatr, a rywale odrobili stratę i pokonali nas o jedną długość łodzi. Ehhh… Następnym razem się zrewanżujemy!

PS od Pauliny: Dla mnie ten rejs to w zasadzie pierwsze żeglarskie doświadczenie i kurcze spodobało mi się to dyndanie nogami i balansowanie na mocno przechylonej łódce.  Jeszcze fajniejsze okazało się szybkie stawianie żagla i małe wyścigi, kto pierwszy po drugiej stronie łódki w trakcie zwrotów. Może by te weekendowe motory skierować tak w stronę Zegrza albo Mazur?