Pamiętacie wpis na temat japońskich pociągów? Cóż… W Chinach wygląda to troszkę inaczej. Chińskie „pociski” są bardzo podobne do tych polskich i mkną z zatrważającą prędkością 60-80 km/h. Tym sposobem przeżyliśmy chyba najtrudniejszą przeprawę lądową w naszym podróżniczym życiu. Podróż pociągiem z Huangshan do Guilin trwała 18h (potem jeszcze 2h autobusem do Yangshuo – ale to była już sielanka). Problem z pociągiem polegał na tym, że nie udało nam się kupić miejsc sypialnych – dostaliśmy tzw. „hard seet”. Siedzi się na kanapach składających się z trzech nierozkładanych foteli z pionowymi oparciami. Kanapy ustawione przodem do siebie – zero prywatności i niewiele miejsca na wyprostowanie nóg. Wagon otwarty, bez przedziałów. Na kanapach przeznaczonych dla trzech osób siedzą średnio cztery osoby. Do tego nad głową stoją dziesiątki pasażerów, bez miejscówek. Zestaw osób siedzących podlega ciągłej rotacji. W skrócie, stojący – jako że stoją już od kilku godzin – polują na miejsca siedzące. Jeżeli ktoś siedzący wychodzi do toalety, na jego miejsce natychmiast siada ktoś nowy. Co ciekawe osoba z wykupionym miejscem siedzącym nie przepędza po powrocie osoby bez miejscówki. Nikt nie jest w stanie stać przez 18 godzin, więc każdy ma okazję trochę sobie odpocząć. Chińczycy w wagonie współżyją jak jedna wielka rodzina. Zamieniają się miejscami, ściskają się po dwie osoby na jednym fotelu, korzystają z różnych części ciała sąsiada jako podpórki podczas snu, itd. W czasie całej podróży nie było żadnego zamieszania związanego z tym, że ktoś kogoś podsiadł, żadnej kłótni o miejsca, pomimo niewiarygodnego zmęczenia tych stojących. Około 6:00 rano wagon zamienił się w festiwal chińskich zupek. Jak na zawołanie wszyscy wyciągnęli zupki, zalali wrzątkiem dostępnym w wagonie i zaczęli pałaszować. Wyobraźcie sobie ten wspaniały aromat wagonu wypełnionego około setką osób i setką chińskich zupek :)

Podróż pociągiem potwierdziła nasze wcześniejsze spostrzeżenia – Chińczycy są niesamowicie wytrzymałym narodem. Po wielu godzinach spędzonych w bardzo trudnych warunkach byli pełni energii. Uśmiechali się, nie marudzili, nie było po nich widać nawet połowy zmęczenia, które rysowało się na naszych białych twarzach. To samo było w górach Huang Shan – śmigali w klapkach po szlakach w górę i w dół niezależnie od wieku. Siedmioletnie bose brzdące mijały nas jak małe błyskawice, staruszków i staruszki spotykaliśmy w miejscach, wyglądających na niedostępne dla przeciętnego 55 letniego Europejczyka. O ile w Japonii ze swoim sprzętem trekkingowym czuliśmy się jak śmądasy , tutaj wyglądaliśmy jak idioci, którzy pomylili Huang Shan z Mount Everestem.

Wytrzymałość dotyczy też pracy zawodowej. Z tego, co się dowiedzieliśmy Chińczycy pracują jak maszyny 6 dni w tygodniu. W przypadku świąt odpracowują wolne dni, pracując bez przerwy po 7 dni w tygodniu. Myślę, że powoli zaczynamy rozumieć, skąd bierze się tak zadziwiająco szybki wzrost gospodarki chińskiej. USA i Europo – strzeż się!

PS: Zapomnieliśmy wcześniej wspomnieć, że po przyjeździe do Chin 90% naszego ekwipunku wydawało się jakieś zadowolone. Po wielu miesiącach rozłąki, nasze rzeczy powróciły do domu ;)