Browsing Posts published in Sierpień, 2010

Wybaczcie nieregularne posty. Wrzuciliśmy dzisiaj kilka wpisów i zaktualizowaliśmy galerię z Hiroszimy. Jesteśmy już w Chnach. Niestety Chiny nie są potęgą technologiczną jak Japonia i o dostęp do internetu trudno. Nawet jak jest to działa wolno i co jakiś czas przerywa połączenie. A jak akurat nie przerywa to dochodzi cenzura – w obie strony.  Chińczycy blokują strony zachodniego świata, zachodni świat blokuje się przed dostępem z Chin. Wczoraj i dzisiaj spędziliśmy kilka godzin na próbie dostania się do naszego bloga. Okazało się, że administratorzy serwerów na których mamy wykupiony hosting mają zablokowane chińskie IP z których próbujemy się łączyć – chronią się ponoć w ten sposób przed atakami. Na szczęście chwilowo zrobili dla nas wyjątek i dzięki temu udało się coś napisać. Najbliższe dwa dni spędzimy w górach więc nie będzie z nami kontaktu. Po powrocie spróbujemy opisać pirwsze chińskie wrażenia :)

Trzymajcie się!

Pożegnaliśmy się już z Japonią – spędziliśmy tam 18 dni. Pora na małe podsumowanie.

  • Japonia jest SUPER! (w sumie to można by na tym zakończyć, ale rozwiniemy wątek)
  • Japonia jest prawdopodobnie najbezpieczniejszym krajem do podróżowania na świecie. Ani razu nie spotkaliśmy się z żadnym przejawem agresji, krzywym spojrzeniem, a nawet grymasem. Moglibyśmy pewnie zostawić bagaż na stacji metra i po godzinie po niego wrócić.  Co ciekawe zaledwie kilka razy widzieliśmy na ulicy policję.
  • Japończycy są bardzo dobrze wychowani. Żadnych krzyków, kłótni, awantur, przepychanek – pełna kultura. W miejscach publicznych nie używa się telefonów komórkowych do prowadzenia rozmów – mogłoby to przeszkadzać innym. Aparaty są wyciszone. Ludzie ustawiają się zawsze grzecznie w kolejkach, w miejscach do tego przeznaczonych. Myślenie kolektywne mają zdecydowanie mocniej rozwinięte niż myślenie egoistyczne (ponoć to pozostałość po surowym kodzie Szogunów, kiedy to wódz wioski odpowiadał własną skórą za zbrodnie podwładnych). Pomimo gigantycznych mas ludzkich w dużych miastach nie odczuwa się atmosfery tłoku i ścisku.
  • Ludzie mają do siebie zaufanie. Spotykaliśmy się ze specyficzną formą sklepiku – produkty są wystawione na ladzie, obok stoi puszka z pieniędzmi. Wybieramy produkt i wrzucamy pieniądze do puszki. Nikt tego nie pilnuje. Oczywiście nie muszę mówić, że my Polacy w takich sytuacjach czuliśmy się jak ryby w wodzie. Nie tylko trafialiśmy na super promocję, ale do tego mieliśmy pełne kieszenie pieniędzy (Paulina poprosiła żeby zaznaczyć, że to tylko żart:) Nie wiem czy jest gdzieś na świecie inne miejsce, gdzie byłoby to możliwe.
  • Japonia jest rajem dla podróżników, jeśli chodzi o kwestie logistyczne. Pociągiem można dojechać prawie wszędzie. Wszystko jest świetnie zorganizowane. Na pociągi czeka się nie dłużej niż kilkadziesiąt minut, na popularnych trasach zazwyczaj zaledwie kilka minut (wszystko jest skorelowane). Oznakowanie jest bardzo dobre, na tablicach pojawiają się komunikaty po angielsku. W dużych miastach, jak Sapporo, miewaliśmy na przesiadkę np. 6 minut – bez problemu wyrabialiśmy się z trafieniem do odpowiedniego pociągu, na odpowiednim peronie.
  • Japonia jest piekłem dla podróżników, jeśli chodzi o koszty podróżowania.  Jest drogo – zwłaszcza transport. Jest to jej jedyna wada. Ale Japończycy jakoś sobie radzą – z tego co się dowiedzieliśmy Japończycy w pierwszym roku pracy zarabiają około 220 000 jenów miesięcznie (około 8000 PLN). Po kilku latach przeciętny pracownik średniego szczebla w korporacji, w dużym mieście dostaje około 10 000 000 rocznie (około 360 000 PLN). Oj dla nich to nawet te owoce i warzywa muszą być tanie.
  • Świat powinien uczyć się od Japończyków konstruowania kibelków. Nie chodzi tu tylko o higienę, ale również o rozwiązania technologiczne. Muszla klozetowa jest niczym tron, a raczej centrum dowodzenia NASA ;) Niektóre mają panele z kilkunastoma przyciskami (regulacja temperatury wody, kont natarcia wody, ciśnienie, automatyczne podnoszenie deski  itp.). Ciekawym rozwiązaniem jest umywalka zintegrowana  z ubikacją. Woda, która wypełnia spłuczkę wypływa przez kranik, w którym można opłukać ręce, a góra spłuczki przypomina umywalkę z odpływem-dziurką wlewową. Często wizyta w ubikacji może odbyć się bez dotknięcia ani jednego elementu – wszystko na czujniki.

Sprytna umywalka

  • Japończycy kochają urządzenia elektroniczne. W metrze nikt ze sobą nie rozmawia – wszyscy są wpatrzeni w swoje szeroko pojęte urządzenia multimedialne – oglądają, grają, słuchają, piszą.
  • Poza konstrukcją kibelków powinniśmy się uczyć od Japończyków marketingu i promocji. Większość prostych produktów jest zaprezentowana w taki sposób, że wierzysz, że kupujesz coś niezwykle ekskluzywnego. Witryny sklepów często wyglądają tak, że trudno jest im się oprzeć, mimo, że nie ma się bladego pojęcia, czym jest sprzedawany produkt. Forma promocji w sklepach w dużych miastach nie jest za to godna podziwu. Kilku Japończyków wydziera się przez megafony, zachwalając super promocję. Latają po chodniku z dużymi tablicami z wypisanymi hasłami i zachęcają do wejścia do sklepu. Problem polega na tym, że sklepów jest na jednej ulicy kilka i chłopaki „trochę” się przekrzykują.
  • Cywilizacja japońska zużywa nieprawdopodobne ilości energii. Sama kolej i wszechobecna klimatyzacja zużywają pewnie więcej energii niż połowa Afryki. Kable elektryczne są wszędzie i często niekorzystnie wpływają na wizerunek miast. Japończycy odkupują od innych państw  limity na emisję dwutlenku węgla – nasza planeta pewnie nie jest specjalnie zachwycona rozwojem technologicznym Japonii. Nadrabiają to bardzo rzetelną segregacją śmieci.

  • Kwestia jedzenia – to też trudny temat. Wegetarianin nie będzie uszczęśliwiony, królują ryby i mięso, owoce morza w mniejszym stopniu, jajka, makarony i ryż. I to wszystko jak dla nas w dziwnych, mało szczęśliwych kombinacjach. Sałatki są bardzo mało popularne, warzywa i owoce bardzo drogie. Paulinie zostawało żywienie się słodkościami. A tych Japończycy mają dużo, niestety ze względu na wyśrubowane ceny my żywiliśmy się tymi mniej wyrafinowanymi. W sekcji jedzenie trzeba też jeszcze wspomnieć o jednej ciekawostce. Z  problemem tłumaczenia klientowi, z czego składa się potrawa, Japończycy poradzili sobie w sposób bardzo osobliwy. Wszędzie królują plastikowe modele jedzenia. Wszystko poprzez dania główne, po desery i drinki ma swój plastikowy odpowiednik wystawiony w witrynie knajpy, restauracji, jadłodajni. Teoretycznie działa świetnie, uniwersalnie w każdym języku świata, nas jednak te modele do jedzenia za bardzo nie kusiły.

Plastikowe modele

  • Duże miasta japońskie są wielo poziomowe – kilka poziomów pod ziemią i kilka nad ziemią. Na poszczególnych poziomach jeżdżą pociągi, samochody oraz przemieszczają się piesi. Każdy metr kwadratowy miasta jest wykorzystany w 400%.

Budynek w Osace

  • Japończycy to zboki :) W sklepach z są zawsze lady pełne pornograficznych gazetek. Nie to żebym je jakoś przeglądał, ale przez przypadek raz trafiła taka w moje ręce ;) i w środku działy się rzeczy niesłychane. Najśmieszniejsze jest to, że najczęściej zamiast zdjęć są obrazki w stylu mangi. Na okładkach królują dziewczęta, które na nasze oko nie zdmuchiwały jeszcze 15 świeczek. No i z drugiej strony te Gejsze. Faceci płacą po kilka tysięcy złotych za to żeby przez kilka godzin obsługiwała ich kobieta ubrana i umalowana jak lalka (przepraszam, ale z mojego punktu widzenia te panie są mało kobiece). Kontakt fizyczny nie występuje – tylko kulturalna rozmowa. Nie taniej byłoby pójść pogadać do biblioteki? ;)
  • Rozpisaliśmy się o Japonii w samych superlatywach, ale trzeba też wspomnieć o pewnych minusach. Japończycy, nawet młodzi mówią bardzo niewiele po angielsku, a często nic a nic. No i jednak w całym tym ułożeniu, doskonałej kulturze i uprzejmości czasem, nie zawsze, brakowało nam charakteru, odrobiny emocji i żywych reakcji. Pod tym względem bliższa jest nam Hiszpania :)

No to, Kioto!

1 comment

Kioto było ostatnim przystankiem na naszej trasie podróży przez Japonię. I na szczęście zaplanowaliśmy tam 3 dni „postoju”. „Postój” to nienajlepsze słowo, bo 3 dni wśród atrakcji miasta przypominały raczej slalom. Słysząc o świątyniach dawnej stolicy cesarstwa i siedziby dworu, nie przypuszczaliśmy, że może być ich tak wiele i do tego rozrzuconych po okolicznych wzgórzach.  I że wiele z nich będzie od nas wymagało ponad godziny na dotarcie, czasem kilku godzin wspinaczki, długich marszy i wiele cierpliwości, bo upał zaczął nam doskwierać. Było około 35° C, słońce prażyło, a po kilku godzinach pracy  nasze nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Wystąpił pierwszy wakacyjny kryzys, ale na szczęście Kioto miało nas czym zaskoczyć.

Po pierwsze różnorodność, nigdzie wcześniej nie spotkaliśmy tak różnorodnych w stylu architektonicznym i zastosowaniu świątyń. Np. Inari Taisha to ciąg bram Tori wijących się wśród wzgórz na długości 4 km. Jak sprytnie podpatrzyliśmy, Tori można sobie wykupić (cena zależy od wielkości i lokalizacji na terenie świątyni) i postawić zapewne w jakiejś zbożnej intencji. (Rozważaliśmy zakończenie podróży i kupno Tori. Tylko nie mieliśmy pewności, czy pozwolą nam wygrawerować inskrypcje po polsku, a tak po japońsku to głupio nie wiedzieć nawet, co się wypisuje dla potomnych.) Dlatego jedne z bram są intensywnie pomarańczowe, te świeżo postawione, a inne są już mocno nadgryzione (dosłownie) zębem czasu.

Ginkakuji Temple to z kolei skromna świątynia, dawna rezydencja oficjela, położona w przepięknym ogrodzie. W pamięci zapadną też Złoty Pawilon w świątyni Kinkaku, bambusowy las na tyłach światyni Tenryuji i kolorowa Heian Temple, zbudowana w połowie XIX wieku jako miniatura pałacu cesarskiego z okresu Heian. Wymieniamy jedynie połowę z kompleksów, które odwiedziliśmy, a zaledwie kilka procent tych, które można zobaczyć wokół Kioto. Łatwo więc sobie wyobrazić, że Kioto to raj dla historyków Japonii.

Ale o dziwo nie tylko. Dla nas to chyba też jedyne miejsce, gdzie można było posmakować autentycznej atmosfery dawnej Japonii: mnóstwo doskonale zachowanych uliczek, klimatycznych nadrzecznych knajpek, dzielnica gejsz Gion, w sercu której mieszkaliśmy i przepiękna klimatyczna uliczka Shinbashi, gdzie nad rzeką wśród płaczących wierzb przez okna można było podglądać gejsze serwujące herbatę gościom. Co do gejsz, to też warto wspomnieć, że Shinbashi to jedyne swego rodzaju miejsce, gdzie popołudniu można spotkać spieszące się na spotkania wystrojone gejsze lub ich uczennice maiku. I my mieliśmy to szczęście – nawet dwukrotnie! Swoją drogą to niesamowite, jak one wytrzymują w tych wymyślnych upięciach, grubej warstwie białego makijażu i japonkach wysokości co najmniej 12-15 cm.

Widok spacerującej tuż obok gejszy jest przeżyciem, ale Kioto zaskoczyło nas też największą liczbą współczesnych Japonek ubranych w tradycyjne kimona. Tylu piękne ubranych Japonek i Japończyków jak dotąd nie widzieliśmy. Tradycyjny strój, mocny makijaż i starannie upięta fryzura to widać ich sposób na zwiedzanie świątyń (większość z nich to japońscy turyści). Czego to ludzie nie zrobią, by strzelić dobrą fotkę :) Coś na ten temat wiemy, przez te ostatnie dni, zrobiliśmy dużo za dużo zdjęć.

Nara

2 comments

Następnego dnia wyruszyliśmy do Nary – pierwszej stolicy Japonii i siedziby dworu cesarskiego. Po zakwaterowaniu się w naszym supersympatycznym hostelu, wypożyczyliśmy rowery i ruszyliśmy na podbój miasta.

Nara okazała się być mekką danieli. Zwierzęta są wszędzie, na każdym rogu, w każdym parku, na każdym kawałku zieleni. Są równie bezczelne jak te z Miyajimy, a jest ich dużo, dużo więcej. Tak więc pedałując sobie między zwierzętami, dotarliśmy do kilku kompleksów świątynnych, min. największej drewnianej świątyni świata- Todai-ji – z ogromnym 16,2-metrowym posągiem Buddy. Co ciekawe, dzisiejszy budynek to tylko 2/3 oryginalnej wielkości. Trudno wyobrazić sobie oryginał, choć makiety wystawione wewnątrz świątyni działają na wyobraźnię.

A pod koniec wyczerpującego dnia, zatrzymaliśmy się na odpoczynek w parku. Mieliśmy w spokoju zjeść ciasteczka, ale jak widać po zdjęciach Tomka, był to nienajlepszy pomysł.

Drugi dzień w Narze miał być leniwy i odpoczynkowy, ale właściciel polecił nam wypad do spokojnej, zaszytej w lesie świątyni Mouro-ji niedaleko od Nary. Niedaleko okazało się pojęciem względnym: 2 pociągi i przejażdzkę autobusem dalej znaleźliśmy się w górach, na terenie kompleksu, którego świątynie wiły się wśród stromych stopni i wielkich sekwoi ku szczytowi góry. Trochę nas ta wspinaczka zmęczyła, ale czasu na odpoczynek nie było, bo lada moment odjeżdżał ostatni tego dnia autobus.

Picasa ciągle nie działa. Wrzucamy zdjęcia dotyczące ostatniego wpisu w innej formie. Zobaczymy jak to zadziała. Żeby wyświetlić pokaz slajdów trzeba kliknąć na link „[View with PicLens]”