Zanim napiszemy o dalszej części naszej trasy, musimy przywołać pierwsze, najważniejsze wrażenie z podróży. To niesamowite, ile w Australii dziwacznych, niespotykanych nigdzie indziej na świecie zwierząt, które spotkać można dosłownie wszędzie: na drodze, na łące wzdłuż drogi, w przydrożnym strumyku i na kempingach.
Pierwsze nasuwają się oczywiście na myśl kangury – dziwaczne torbacze o zadziwiająco krótkich przednich łapach, za to potężnym ogonie, który służy im jako podpórka i katapulta w trakcie skoków. Spotkać je można dosłownie wszędzie, wystarczy zjechać z głównej autostrady, by między drzewami dostrzec kicające, a czasem ciekawie przyglądające się stworzenia. Jest ich tyle rodzajów, występują w najróżniejszych kolorach i rozmiarach, że trudno je zliczyć. Te mniejsze Australijczycy nazywają wallabie lub wallaroo. Do tego istnieją jeszcze kangury drzewne: takie psotne wiewiórki, które baraszkują w kempingowych kuchniach, dyndając się na swoich długich, potężnych ogonach. Niestety w ostatnich latach przez Australię przeszły fale suszy, co zmusiło kangury do poszukiwania pożywienia w okolicy miast. Miejskie jedzonko tak bardzo im posmakowało, że rozmnożyły się niekontrolowanie. To z kolei spowodowało falę groźnych wypadków na drogach. Choć teraz sytuacja się już trochę uspokoiła, wciąż wiele z wypożyczalni samochodów ma w umowach ubezpieczeniowych klauzulę, która wyklucza wszelką odpowiedzialność ubezpieczyciela w przypadku potrącenia kangura po 18 wieczorem. Kangur to potężne i szybkie zwierzę, ponoć potrącenia grożą kasacją samochodu. A po zmierzchu kangury łatwo tracą orientację i przyciągane przez światła samochodów, skaczą w ich kierunku. To niestety prawda, że zdecydowanie łatwiej zauważyć je martwe na poboczu drogi, niż kicające wzdłuż niej. Myśmy widzieli ich dziesiątki. Niestety 80% z nich martwych.
Choć misie koala w naturze dostrzec już nieco trudniej, martwego misia na poboczu też niestety widzieliśmy. To wszystko dość zadziwiające, bo Australijczycy jeżdżą z zadziwiającą ostrożnością, zawsze zgodnie z przepisami. Gdy tylko ograniczenie jest do 100 km, dosłownie nikt na drodze nie przekracza 105 km. Swoją drogą za bardzo spieszyć się nie muszą, bo drogi są niemal puste, nie ma kogo wyprzedzać. Ale prawda jest taka, że to właśnie takie przepisowe jeżdżenie gwarantuje płynny ruch (Mała uwaga od kierowcy: na drogach w Australii jest nudno. Myślę, że gdyby zrobić statystyki z tego miesiąca, okazało by się, że największą ilość przepisów na całym kontynencie złamaliśmy my – trzeba było nudziarzom zaprezentować trochę ułańskiej fantazji na drogach
Ale skoro już mowa o misiach koala, najłatwiej je spotkać w parkach zoologicznych których dziesiątki wzdłuż samego wschodniego wybrzeża. My odwiedziliśmy jeden z nich na trasie do Byron Bay. Misie chowane tam podlegają specjalnej ochronie i programom rozrodczym, bo jak wiadomo to dość leniwe zwierzęta, które nawet do rozmnażania za bardzo się nie kwapią. Wszystko to wynika jednak z ich dość specyficznej diety złożonej wyłącznie z liści eukaliptusa. Eukaliptus ma działanie uspokajające, niektórzy mówią wręcz, że ogłupiające. Stąd charakterystyczna ospałość koala.
No ale tyle o australijskich symbolach. A czy ktoś z was słyszał kiedykolwiek o kazuarach? Wielkich ptakach rozmiaru emu, które żyją w tropikalnych regionach północnej Australii i w Papui Nowej Gwinei. To urokliwe bezskrzydłe ptaki o pięknych niebieskich szyjach, czerwonych gardzielach i brązowych naroślach na głowie w kształcie hełmu. Urokliwe, choć krąży wokół nich czarna legenda. Te wysokie (około 1,60-1,70 m) ptaszyska zaopatrzone są bowiem w ostry niczym brzytwa pazur, który potrafi rozpruć ludzką skórę. A że kazuary zazwyczaj walecznie bronią swego terytorium, doszło już do kilku wypadków. Choć rannych bywa sporo karmiących je turystów, odnotowano zaledwie jeden przypadek śmiertelny. Zginął chłopiec, który w latach 20-tych poszczuł kazuara psem, a następnie próbował go zatłuc kijem. To tak na przestrogę. No, więc z szacunkiem do zwierząt!:)
Zdecydowanie więcej ofiar mają na swoim sumieniu australijskie węże. Zwłaszcza, że żyje tu najbardziej jadowity wąż świata: tajpan pustynny, który jednym ukąszeniem byłby w stanie uśmiercić 100 osób. A węży jest tu sporo. Nam udało się kilka cudem wyminąć na drogach. Mogliśmy też obserwować, jak kilka wygrzewało się beztrosko na środku głównej drogi.
Mogłoby się zdawać, że zwierzęta będą uciekać, wyczują wibracje. Nic podobnego, wędrując przez Australię ma się wrażenie, że to wciąż kraina dzikich zwierząt, że ludzie są tam jakby przy okazji. A że jest ich stosunkowo niewielu, żyją sobie w umiarkowanej symbiozie. Mówię umiarkowanej, bo niektóre ptaszyska robią się już bezczelne. Doskonałym przykładem są wszędobylskie ibisy o długich wygiętych dziobach, które wszędzie wetkną, a najchętniej w twoje śniadanie, lub obiad. Pałaszujące resztki ibisy to widok powszedni zarówno w parkach dużych miast, jak i w parkach rozrywki np. na Goald Coast (tzw. Złotym Wybrzeżu).
Ludzi nie obawiały się też spotykane nad wodą pelikany, które z chęcią krążyły wokół rybackich łódek, licząc na swój mały udział w połowach. A skoro mowa już o ptakach, to Australia jest jedynym krajem, gdzie spotkaliśmy jeszcze dzikie kury i indyki. I to setki. Mam dziwne przeczucie, że w Polsce już dawno by je wszystkie wyłapano i upieczono na ruszcie. Podobnie, choć może nie od razu na ruszcie, skończyłyby pawie, które w Australii przechadzają się po łąkach wraz z krowami i dzikimi kurami.
Nie można zapomnieć o gadach i płazach – jaszczurki i żaby można spotkać w bardzo nietypowych miejscach. W kempingowej ubikacji możesz czuć się nieswojo, gdy z każdej ze ścian łypią na ciebie zielone żaby. Wystarczy jednak wstać, by spuścić wodę, by zrozumieć, skąd to ich zakłopotane spojrzenie.
Dodawszy do tego potężne, garbate krowy i nieznane nam wiewiórkowate stworzenia harcujące nocą wokół naszego samochodu i rysuje nam się obraz prawdziwie dziwacznej Krainy Oz!
Comments