Tym razem na Bali nie zamierzaliśmy zostać długo. Kilka ostatnich dni w Indonezji chcemy tam spędzić z Asią i Rafałem, więc ten przystanek miał być krótki. Za to bardzo nam potrzebny. Po kilku dniach intensywnego podróżowania mieliśmy chwilę odpocząć , ale trafiliśmy do Ubud i… po pierwsze zostaliśmy dzień dłużej niż planowaliśmy, po drugie wypożyczyliśmy skutery i razem z Flo i Stanem zjeździliśmy spory kawałek wyspy. Więc z odpoczynku nici, ale wybyczymy się nieco później. Ubud od razu przywitał nas piękną drewnianą architekturą, pięknie oświetlonymi nocą świątyniami i urokliwymi knajpkami. Na każdym rogu witała nas donica z ułożonymi w wodzie w bajeczne wzory kwiatami, a co drugi budynek mieścił spa z masażem całego ciała za równowartość 20 zł. Do tego dodać sklepy ze srebrnymi wyrobami i nie trudno zgadnąć, geod razu poczułam się tu niczym w raju
Ubud to jedna z niewielu turystycznych miejscowości na Bali, która nie leży nad morzem, tylko w głębi lądu, około 45 minut jazdy samochodem od morza. Znana jest głównie z przepięknych hinduskich świątyń, tradycyjnej architektury i malarstwa, a także tańców Barong, Legong i Kecak, których tradycje sięgają starożytności. Nie mogliśmy sobie oczywiście takiej balinezyjskiej uczty dla oczu odmówić. Mieliśmy szczęście, bo jedna z najlepszych trup na wyspie ma przedstawienia raz w tygodniu: w piątki, dzień po naszym przyjeździe. Muszę przyznać, że akompaniament gamelanu (zespołu, który wystukuje rytmiczne dźwięki na idiofonach, membranofonach i całej serii innych fonów, które z grubsza przypominają mosiężne bębny), iskrzące feerią barw stroje, kilogramy kwiatów wpinane we włosy i ekspresywne ruchy tancerzy mają efekt hipnotyzujący. I chyba mieliśmy szczęście, bo obserwując tego wieczoru tancerzy można było dostrzec lata praktyki i mozolnych ćwiczeń, tak by każda część ciała, każdy palec, a nawet każde oko z osobna mogło wykonać swoiste akrobacje i odtańczyć swój własny niezależny taniec. Byliśmy pod wrażeniem.
A poczucie spełnienia dopełniał pełny wrażeń dzień na skuterkach. Wraz Z Flo i Stanem najpierw dotarliśmy do pobliskich tarasów ryżowych Tegallantang, by potem ruszyć dalej, aż do Kintamani na północy wyspy. Tuż przed Kintamani zza chmur wychyliło się do nas słońce i to nie w byle jakim miejscu, bo tuż nad wulkanem Batur i wulkanicznym jeziorem o tej samej nazwie. Zachęceni tak piękną pogodą ruszyliśmy nad brzeg jeziora do gorących źródeł. Źródła okazały się jednak skomercjalizowanym basenem z dwoma brodzikami i zdecydowanie zawyżoną ceną wstępu: 50 zł od osoby. Nie skorzystaliśmy. Zamiast tego po krótkim spacerze wzdłuż jeziora ruszyliśmy w drogę powrotną do Ubud, gdzie czekało nas wieczorne przedstawienie.
Drugiego dnia na motorkach dotarliśmy jeszcze dalej. Po kilku przystankach w pobliskich świątyniach: Elephant Caves i Pura Taman Saraswati, ruszyliśmy na podbój najstarszej świątyni na wyspie, tzw hinduskiej świątyni matki: Pura Besakih. Niestety świątynia przywitała nas deszczem. A że 50 km na motorkach po indonezyjskich drogach dłużyło się w nieskończoność, dotarliśmy tam na godzinę przed zachodem słońca. Mimo to z przyjemnością podejrzeliśmy religijne rytuały z okazji narodowego święta Idul Fitri (tak, tak to święto muzułmanów, ale też ogólnonarodowe święto pokroju naszego Bożego Narodzenia). Jako że nie chcieliśmy zapłacić za opiekę lokalnego ‘opiekuna’, musieliśmy przyglądać się ceremoniom zza bramy. Jednak strumienie mijających nas Balinezyjczyków wnoszących w koszach na głowach ofiary z owoców, popiołu i kadzideł, dawały przedsmak widowiska wewnątrz świątyni. Zapadł zmrok, a nasza nocna przygoda z drogami Indonezji miała się dopiero zacząć. Trzeba jednak przyznać, że dzięki nawigacji Flo niemal bezbłędnie trafiliśmy z powrotem do Ubud. Choć w zupełnych ciemnościach, w strugach deszczu i przemoknięci do suchej nitki.
Podróżowanie na motorku ma swoje absolutne zalety: pełną swobodę poruszania się. Można np. ujrzawszy kosze z potężnymi kogutami, zatrzymać się, by zagadnąć lokalnego farmera i podpytać go o walki kogutów, a przy okazji wysłuchać opowieści o walkach wybranych przez jego podopiecznych
Motorek zabierał nas w każde, nawet najbardziej odległe zakątki i pozwalał zatrzymać się na niejedno malownicze zdjęcie. Ma też jednak swoje niezaprzeczalne wady. Jazda w tropikalnych ulewach to jedna z nich. Choć nie to było dla nas największym problemem. Większym utrapieniem okazały się całe stada bezdomnych psów. Warto wspomnieć, że pies dla muzułmanina jest zwierzęciem nieczystym i nie godnym stąpania po muzułmańskiej ziemi. Na Jawie nie spotykaliśmy żadnych psów. Bali jest wyspą hinduską i kundli jest tu co niemiara. Jeden z nich wskoczył nam pod koła i z hukiem odbił się od skutera. Na szczęście ani jemu, ani nam, ani skuterkowi nic się nie stało – w drodze powrotnej zauważyliśmy, jak w najlepsze bawi się z innymi psami. Tymczasem my następnego dnia byliśmy już w drodze na muzułmański bezpsiakowy Lombok.
Świątynie na Bali
Ubud i okolice
Teatr Legong i Barong