Wyspy Gili były kiedyś owiane legendą. Podróżnicy przekazywali sobie wiedzę na temat ich lokalizacji, a dotarcie tu było niemałym wyzwaniem. Niektórzy jednak podejmowali próbę i zazwyczaj nie żałowali swojej determinacji – dzikie, dziewicze plaże, piękna nienaruszona rafa. Tak było kiedyś, 15-20 lat temu -dziś jak wiemy „prawdziwych Cyganów już nie ma”. Prawdopodobnie wszystkie piękne zakątki na naszej planecie zostały już „muśnięte” dotykiem szeroko pojętej cywilizacji. Jednak wyspy Gili są jednym z tych miejsc, które w pewnym momencie powiedziało cywilizacji BASTA! I całe szczęście. Nie ma tu atmosfery kurortu, na wyspie zabroniony jest transport silnikowy (dostępne są kucyki), nie ma dużych hoteli (wyłącznie małe chatki – najczęściej bambusowe), wystarczy wejść w głąb wyspy żeby przenieść się ze świata białego turysty do „zabitej dechami” wioski.
Gili to wjęzyku bahasa mała wysepka, a w okolicy Lomboku są ich trzy: Gili Air, Gili Meno i Gili Trawangan. Gili Air jest malutka, można ją obejść w 1,5h. Na wschodnim wybrzeżu jest sporo knajp, barów i bungalowów, zachodnie wybrzeże jest bardziej dziewicze. Wyspa jest bardzo spokojna, jednak jeśli ktoś chce się pobawić i tu znajdzie kilka barów. Gili Meno jest wyspą dla staruszków- najmniejszą z trzech i najspokojniejszą, Gili Trawangan (największa) jest wyspą imprezową – coś w stylu Ibizy. Paulinę ciągnęło do staruszków, ale koniec końców zatrzymaliśmy się na Air Podczas wycieczki snorkelingowej mieliśmy okazję odwiedzić dwie pozostałe i zgodnie uznaliśmy, że dokonaliśmy dobrego wyboru.
Spędziliśmy tam w sumie 6 dni – po raz pierwszy zostaliśmy w jednym miejscu tak długo. Pierwotnie zamierzaliśmy zrobić trzydniowy trekking na wulkan Rinjani na wyspie Lombok. Jednak przez cztery pierwsze dni na Gili zamiast wulkanu nad Lombok mogliśmy zobaczyć jedynie zbierające się czarne chmury, dlatego zdecydowaliśmy się zmienić plany.
Na szczęście wyglądało na to, że burzowe chmury jakąś magiczną siłą zatrzymywały się wśród wysokich szczytów Lombok, a kilkanaście kilometrów dalej nad nami rozpościerało się bezchmurne niebo. Kolejnym punktem programu był 4 dniowy rejs na Flores, który zaczynał się dopiero w poniedziałek (wypływa 2 razy w tygodniu, w czwartki i w poniedziałki) – tak więc utknęliśmy na Gili nieco dłużej.
Nie ubolewaliśmy nad tym zbyt długo, bo Gili Air to nienajgorsze miejsce do utykania. „Klimatyczne” knajpki położone bezpośrednio na plaży, bungalowy z widokiem na morze, ładna rafa 20 metrów od brzegu, piękna nieco dalej – wszystko to powoduje, że na Gili Air można autentycznie wypocząć. Na wyspach nie ma policji, więc atmosferze relaksu sprzyjają powszechnie dostępne „magiczne grzybki” i tania marihuana. W menu można było np. znaleźć Magic Mushrooms pizza J A pamiętajcie, że Indonezja to kraj, w którym za posiadanie małej ilości narkotyków trafia się na 15 lat do więzienia, za przemyt lub handel grozi śmierć (wypisane wielkimi literami ostrzeżenia o karze śmierci witały nas przyjaźnie już na lotnisku w Dżakarcie).
Każdy dzień zaczynał się od śniadania na plaży (Banana Pancake z miodem rządzi , potem książka, ewentualnie film, nurkowanie z rekinami, snorkelingowanie z żółwiami, pływanie, spacerowanie, pogawędki z poznanymi ludźmi, na koniec dnia piwko i barbecue ze świeżej ryby i owoców morza – wszystko cudownie, pięknie i wspaniale, ale średnio aktywnie jak dla nas, stąd wspominam o utknięciu. Pierwsze 4 dni oddaliśmy się błogiemu relaksowaniu, kolejne poświęciliśmy na sprawy „organizacyjne” (tak tak, tyle trwa uzupełnienie bloga) – sprzyjała temu pogoda, która przez dwa ostatnie dni nieco się popłakała.
Ale to co chyba na Gilis najfajniejsze można znaleźć pod wodą. Nam pomogła się o tym przekonać całodniowa wycieczka snorkelingowa dookoła 3 wysp. Przepiękne, kolorowe rafy, duże żółwie morskie, biało-czarne cętkowane węże i rybki we wszystkich możliwych kolorach. No cóż nam akurat tego dnia padła bateria od aparatu podwodnego. Niezła wymówka wiem, ale to fakt, że jedyny dzień, kiedy siadła elektryczność na wyspie to ten, kiedy akurat najbardziej jej potrzebowaliśmy. Na szczęście na nadchodzącym 4-dniowym rejsie na Flores wszystkie możliwe baterie mieliśmy już naładowane. Jak się później okazało do robienia zdjęć momentami zupełnie nie mieliśmy głowy, ale o tym w następnym poście…
Comments