Jeszcze jedną istotną sprawą, którą zrobiliśmy w Sydney było znalezienie campervana. Po kilku godzinach sprawdzania stawek, tysiąca różnych opcji ubezpieczenia oraz przejrzeniu zawartości każdego z cacek zdecydowaliśmy się na Spaceshipa („Statek kosmiczny”): Toyotę Estimę w kolorze rażącego pomarańczu i o wdzięcznej nazwie ‘Kosmiczne jaja’ (Spaceballs). Nasz campervan nie był za duży, w sam raz dla niedoświadczonego w lewostronnym ruchu kierowcy, a jednocześnie posiadał wszystko, czego w podróży było nam trzeba. Tzn. lodówkę, dwie kuchenki, stolik, 2 krzesła, pełne wyposażenie kuchenne dla 4 osób, a także duże podwójne łóżko. Do tego jeszcze 10-litrowe zbiorniki z wodą, a nawet dvd. Żyć nie umierać. Dopiero później przekonaliśmy się, że naszemu maleństwu sporo brakuje do luksusowych domów na kółkach z samodzielnym prysznicem, toaletą i wielkimi ekranami telewizyjnymi, które to licznie krążą pod drogach Australii. Następnym razem weźmiemy TAKIEGO lub TAKIEGO
Nasze skromniejsze potrzeby spełniał jednak bez zarzutu. Tak więc po 3 dniach w Sydney, jako dumni posiadacze auta, wyruszyliśmy na podbój Australii. W naszej mechanicznej pomarańczy mieliśmy spędzić kolejne 21 dni, więc pierwsze 2 dni były dopiero rozgrzewką. Ale samochód sprawdził się bezbłędnie!
Pierwsze już nie kroki, a opony skierowaliśmy do Blue Mountains, malowniczego łańcucha górskiego na wschód od Sydney. Góry robią niesamowite wrażenie. Faktycznie w popołudniowym słońcu porastające je lasy połyskują jakby niebieskawym odcieniem. Nie wyglądają też na zbyt trudne do zdobycia (nam udało się nawet spotkać wspinających się na dziko alpinistów), więc ze zdziwieniem przyjęłam informację, że przez sto lat nie udawało się wytyczyć przez nie przejścia. Aż do 1840 roku, gdy trójka zdobywców z sukcesem przemierzyła góry, wytyczając tym samym trasę, na której dziś leżą największe miasta regionu, nazwane imieniem podróżników. I tak też dopiero w 1840 roku obalono legendę, iż za górami leżą Chiny (Australijczycy mieli ewidentne problemy z orientacją w terenie).
Mieliśmy szczęście, bo zazwyczaj tonące w mgle szczyty tego dnia skąpane były w słońcu. Dzięki temu nie tylko mogliśmy je podziwiać w pełnej krasie, ale też, wędrując górskim szlakiem, po raz pierwszy w Australii wygrzać się trochę w słońcu. I dobrze żeśmy się wygrzali, bo już w nocy, pierwszej nocy w campervanie, złapał nas mróz. Temperatura nie sięgała może zera, ale niebezpiecznie w tym kierunku pikowała. Jednak ku naszemu zaskoczeniu, campervan zdołał utrzymać pozwalające normalnie zasnąć ciepło. Kolejny dzień w górach, jak zapowiadała noc, nie wyglądał już równie pięknie. Więc po rozgrzewającym spacerze w górach, wyruszyliśmy w stronę zapowiadającego słoneczniejsze klimaty wschodniego wybrzeża.
Comments