Najwyższy szczyt Nowej Zelandii, Mt Cook (po maorysku Aoraki), leży w samym sercu parku narodowego o tej samej nazwie. I choć rzecz jasna sam szczyt jest faktycznie widowiskowy, park trzeba koniecznie odwiedzić przede wszystkim ze względu na wszystko co górę otacza: lodowce, polodowcowe jeziora o nieziemskim turkusowym kolorze, dryfujące na nich niewielkie góry lodowe, otaczające szczyt pasmo Alp Południowych i różnokolorowe łubiny, które latem rozkwiecają całą okolicę.
Nazwa Mt Cook pochodzi rzecz jasna od kapitana Jamesa Cooka. Sam Cook podczas swojej wyprawy wcale góry nie zauważył, ochrzcił jednak pasmo Alp Południowych, do których Mt Cook należy. Sto lat wcześniej zauważył ją za to i opisał Abel Tasman. Nikt mi nie wmówi, że historia jest sprawiedliwa. Zwłaszcza, że o niebo wdzięczniejsze pochodzenie ma nazwa maoryska, Aoraki, którą przywrócono zaledwie 12 lat temu. Zgodnie z legendą, Aoraki był młodym chłopcem, synem Rakinui, Ojca Niebios. Wraz z trzema braćmi wybrał się w podróż dookoła świata, jednak ich canoe utknął na rafie koralowej i wywrócił się do góry nogami. W poszukiwaniu ratunku, bracia wspięli się na najwyższej wystającą część łodzi, jednak lodowate południowe wiatry zamroziły ich i obróciły ich ciała w skałę. Ich łódź to dzisiejsza Południowa Wyspa, a sam Aoraki, jako najstarszy i najwyższy przerodził się w Mt Cook. Oby nie wszystkich wybierających się w podróż dookoła świata czekał taki koniec
Inni twierdzą jednak, że Aoraki pochodzi od dawnego maoryskiego powiedzenia, iż szczyt przebija chmury. Teorii dotyczących pochodzenia nazwy jest wiele, tak jak i szlaków którymi można park przemierzać. Z kilkunastu dostępnych ścieżek my najpierw wybraliśmy drogę nad jezioro i lodowiec Tasman (no dobrze choć częściowo oddano mu sprawiedliwość). Nie wiem, czy widok, który zastaliśmy, nie był jednym z absolutnych hitów całego naszego pobytu w Nowej Zelandii. Bladoniebieskie jezioro z dryfującymi na nim niewielkim górami lodowymi, z dwóch stron wykończone jęzorem lodowca jest po prostu nie z tej ziemi! Siedzieliśmy tak sobie, kontemplując te widoki godne komputerowo przetworzonego Władcy Pierścieni, aż wpadł nam do głowy pomysł, by przebić się nieco bliżej jęzora lodowca wzdłuż niewinnie wyglądającej sterty skał. Nie będę szczegółowo opisywać naszej „przygody”, grunt, że po ponad pół godziny udało nam się jakoś wydostać z labiryntu obsuwających się kamieni, wielkich skał i kujących krzaków i wrócić na główny szlak. Z nowo nabytym szacunkiem do DOC-u i jego wytyczonych tras, wspięliśmy się jeszcze na punkt widokowy, skąd można było przyjrzeć się z bliska lodowcu, Mt Cook, a także ukrytymi poniżej Blue Lakes (które dziś kolorem przypominają raczej intensywną trawiastą zieleń.)
Kolejną absolutnie konieczną trasą jest Hooker Valley Track. My nie mieliśmy już czasu na kilkugodzinny spacer do stóp kolejnego lodowca Hooker. Postanowiliśmy za to podejrzeć go z kolejnego punktu widokowego Kea Point. Po godzinie wędrówki naszym oczom ukazał się skąpany w zachodzącym słońcu Mt Cook widziany z przeciwnej niż poprzednim razem strony, lodowiec i dolina Hooker, a także położone znacznie poniżej jezioro Mueller i wysuwający się spomiędzy gór jęzor lodowca Mueller. Dla wszystkich tych, którzy w okolicach Mt Cook spędzają choćby jeden dzień, punkt widokowy Kea Point to konieczny przystanek.
Wygląda na to, że skąd by na park nie spojrzeć, nie da się ominąć wzrokiem Mt Cook. A więc kilka słów na temat samego szczytu. Wnosząca się na wysokość 3755 metrów góra nie słynie ze swojej gościnności. Po raz pierwszy zdobyta dopiero w 1884 roku, wielokrotnie płatała jeszcze figle śmiałkom, którzy próbowali się na nią wspiąć. Jednym z nich, do tego pierwszym, który w 1948 roku zdobył szczyt od trudniejszej południowej strony był narodowy bohater, Edmund Hillary. Kilka lat później Hillary jako pierwszy na świecie zdobył Mount Everest. W 1982 roku w jednej ze szczelin lodowca dwaj wspinacze utknęli na dziesięć dni. Akcję ratunkową śledził cały kraj. Uratowano ich, niestety w wyniku odmrożenia utracili nogi poniżej kolan. Jednak 20 lat później jeden z nich, Mark Inglis, powrócił i tym razem przy asyście kamer tryumfalnie pokonał górę.
Jeśli jednak nawet nie zamierzacie wspinać się na Mt Cook, absolutnie trzeba tu przyjechać choćby ze względu na nieziemski kolor położonych na terenie parku polodowcowych jezior, Pukaki i Tekapo. Niespotykany fluoroscencyjno niebieski kolor jeziora zawdzięczają zawieszonym w wodzie drobinkom tzw. skalnej mąki. Osad powstał, gdy lodowiec wyżłobił koryto jeziora. Intensywne tarcie skał wyściełających podłoże lodowca o napotykane na drodze kamienie tworzy miałki osad, który, zawieszony w wodzie, nadaje jej charakterystyczny kolor, uniemożliwiając jednocześnie przenikanie promieni słonecznych. Rezultat? Z resztą zobaczcie sami…
Jeziora Pukaki i Tekapo
Mt Cook i okolice
Jezioro Tasman
Wszechobecne kwiaty
Comments